czwartek, 28 lutego 2013

Być oszczędnym

Co to znaczy "być oszczędnym"?
Prawie każdy powie, że to skąpstwo, sknerstwo, bycie dusigroszem. Ale to nie prawda.
Dla mnie bycie oszczędnym oznacza:
1. Podejmowanie mądrych decyzji finansowych - jedzenie jest ważniejsze od nowego samochodu; pozbycie się długów i stabilność finansowa są ważniejsze niż technogadżety (nowy telewizor, nowy telefon).
2. Życie za taką ilość pieniędzy, jaką się posiada - jeśli nie mam pieniędzy, to nie kupuję; nie biorę kredytu na zakup czegoś, czego tak na prawdę nie potrzebuję.
3. Nie marnowanie niczego - planować posiłki w taki sposób, aby niczego nie wyrzucać; dbać o to co się posiada; naprawiać, co się zepsuje; oddać to, czego nie potrzebujemy.

Jestem oszczędna i jestem z tego dumna.

środa, 27 lutego 2013

Cierpliość jest cnotą

Cały czas toczę z Małżem batalię o wymianę telewizora na nowy. Obecny telewizor mamy "w spadku" po poprzednich właścicialach mieszkania (na własnym jesteśmy 3 lata). Telewizor jest wielkim, starym pudłem z dużym tyłem. Ma jednak zaletę - jeszcze działa i to całkiem nieźle. Ja, w tej chwili, nie widzę potrzeby jego wymiany. Małż bardzo nalega, aby go wymienić. Ciągle znosi do domu ulotki sklepów AGD - RTV i podsuwa mi pod nos - zbacz, ten kosztuje tylko tyle; a ten? jaki fajny, super i nie drogi; weźmy na raty. I w tym momencie osiągam moment wrzenia i wybucham - a na cholerę nam kolejne pudło, skoro to działa.
Nie powiem. Fajnie by było mieć nowy, cienki telewizor. Jednak kredyt uświadomił mi, że nie muszę podążać za modą i mieć czegoś już, teraz. Na pewne rzeczy mogę poczekać. Mój Małż jeszcze tego nie rozumie (ale to kwestia czasu). Poza tym nie zamierzam kupować czegokolwiek na raty. Wolę kwotę, jaką przeznaczyłabym na raty, wpłacić na konto i tak uzbierać wymaganą sumę. Może wtedy się okazać, że ten telewizor jest dużo tańszy niż wcześniej kupiony na raty.
Tutaj znów sprawdza się mądre powiedzenie, że "cierpliwość jest cnotą" i finansowo zyskać można.

wtorek, 26 lutego 2013

Woda

Myłam dzisiaj głowę i patrzyłam, jak ta woda w kanał leci. Później korzystałam z toalety i znów patrzyłam, jak woda sobie w kanał leci. Potem siadłam i pomyślałam: a gdyby tę wodę, co głowę myłam, do wiadra zebrać (albo od razu nad wiadrem umyć), to na jedno spłukanie toalety by było, zaś w toalecie jedno spłukanie mniej. Kilka litrów oszczędności. Głowę myję kilka razy w tygodniu. Po myciu rąk, czy po kąpieli wodę do spłukania toalety można wykorzystać. Ile to byłoby oszczędności w skali miesiąca? Roku? Trzeba spróbować.
Ameryki pewnie nie odkryłam, ale zaoszczędzić parę złotych można. Dodatkowy zysk dla środowiska jeszcze będzie, bo woda pitna (a taka jest w toalecie) bez potrzeby w kanał nie będzie szła.

poniedziałek, 25 lutego 2013

Pierwsze kroki ku oszczędnościom.

Straszmy Mag, Kredytem zwany, do tego Smok Debet w skarbcu siedzący zmusili April, by oszczędzać zaczęła. Ale to nie takie proste April myślała, bo oszczędzać wiele razy próbowała. Pewnego dnia Skrzat mały się pojawił i polisolokatę AEGON przedstawił. Dodatkowy zysk ona mieć miała, marżę Kredytu Hipotecznego obniżała. Początkowo April o samych plusach tej lokaty myślała i szybko ją podpisała. Teraz już, po finansowych nauk zaczerpnięciu, wie April, że minusów sporo mieć powinna. Owszem są takowe, w Wielkiej Księdze, inetrnetem zwanej, bardzo dobrze opisane.
Pomimo tych wszystkich wad i zalet polisoloka podpisana, i na 7 lat z April związana. Siedem lat jednak szybko zleci i wcześniejsza data spłaty kredytu przyleci.

(P.S. Podpisując tę polisolokatę byłam zupełnie zielona w świecie finansów. Wtedy, gdy ta oferta została mi przedstawiona, wydawała się być ona tym, czego potrzebowałam, czyli - możliwość systematycznego odkładania pieniędzy na wcześniejszą spłatę kredytu, z jednoczesnym ograniczeniem do nich dostępu. Teraz, gdy bardziej interesuję się swoimi pieniędzmi, już nie jestem tak optymistycznie do tej lokaty nastawiona. Siedem lat to dużo czasu, i może się okazać, że jednak straciłam. Pożyjemy - zobaczymy.)

niedziela, 24 lutego 2013

Każdy ma swoje "latte"

W finansowej blogosferze, a zwłaszcza w tej części o oszczędzaniu mówi się dużo o tzw. czynniku latte. Czynnik latte, jest to nazwa dla naszych małych grzeszków finansowych, wymyślona przez amerykańskich naukowców. Odnosiła się ona do tych, którzy codziennie idąc do pracy kupowali sobie w Starbucks, lub innej kawiarni kawę. Koszt takiej kawy niewielki, ale sumując w skali miesiąca, czy roku daje spore koszty.
Tak sobie obserwuję niektórych ludzi i widzę, jak codziennie w automacie kupują kawę. Koszt kawy 1zł. Gdy pomnożymy to przez 20 dni pracy w miesiącu - to już 20zł. Jeśli pomnożymy to przez 11 miesięcy (odejmuję miesiąc urlopu) to już 220zł. A to nie wygląda jak ta złotówka na początku. Nie wszyscy poprzestają tylko na kawie. Czasem dochodzi do tego rogalik, albo jakieś inne ciasteczko, i koszty naszego latte rosną.
Zaczęłam się zastanawiać nad tym trochę mocniej. Wydawało mi się, że mnie to nie dotyczy, przecież nie pijam kawy, nie kupuję w automatach ciastek. A jednak. Ja też mam swój czynnik latte, chociaż on należy do tych zdrowych. Moim latte jest jogurt. Stanowi on podstawę mojego drugiego śniadania do pracy. Oszczędna natura, każe mi jednak, aby kupując już ten jogurt, zwracać uwagę na jego jakość i cenę.

Każdy ma swoje "latte", tylko nie każdy o tym wie, lub go nie odkrył.


sobota, 23 lutego 2013

"Obrywki" do kredytu

Informacji na temat spłat kredytów  jest bardzo dużo. Jedni eksperci mówią,że wcześniejsza spłata hipoteki jest bez sensu, bo koszty spłaty są wysokie i nieopłacalne. Inni natomiast, mówią że kredyt hipoteczny, jak każdy inny kredyt należy jak najszybciej spłacić, wykorzystując na ten cel każdy wolny grosz. Jak tu się połapać w tym mądrych radach?
Z kredytem hipotecznym związałam się na 30 lat. To dłużej niż trwa statystyczne małżeństwo w Polsce. Nie uśmiecha mi się, jednak płacić tak długo i chcę się go pozbyć jak najszybciej się da. Jak to zrobić, gdy fundusze są skromne? Oraz, czy bank da mi taką możliwość?

Piersze co zrobiłam, to poczytałam grubę księgę "Umowa kredytowa", ze szczególnym uwzględnieniem działu "wcześniejsza spłata kredytu". No i kicha. Nadpłacanie rat jest dla mnie zupełnie nieopłacalne i grożą mi za to kary finansowe. 

Pomyślałam trochę i wymyśliłam. "Obrywki" do kredytu. Są one wpłacane na wyodrębnione subkonto na koncie oszczędnościowym.

Co to są "obrywki"? Tak nazywam kwotę, która zaokrągla ratę kredytu do pełnej setki (np. rata kredytu to 938zł, zaś moją obrywką jest 62zł, czyli zaokrąglenie do 1000zł). Aby jeszcze szybciej nadpłacać można dorzucić do tego 50zł, 100zł, w zależności od stanu naszych finansów. Może kwoty, które obecnie wpłacam nie są duże, ale w przyszłości skrócą mój związek z kredytem hipotecznym.

Kartki wielkanocne

Wielkimi krokami zbliżają się święta wielkanocne. Nadszedł więc czas, aby zrobić i wysłać do bliskich kartki z życzeniami. Ja od kilku lat kartki robię sama. Można kartkę kupić w kiosku za 50 groszy, lecz moi bliscy bardziej doceniają te, które zrobię sama. Koszt zrobienia takiej kartki nie jest dużo wyższy od kupnej. Można do tego wykorzystać jakiekolwiek skrawki papieru. Pomoc dzieci jest mile widziana. 

Co zatem potrzebujemy: kolorowy papier, w tym jedna kartka z bloku technicznego (to będzie baza naszej kartki), sznurki, wstążki, kwiatki zrobione szydełkiem lub sztuczne (wszystko co tylko może się nam przydać), klej, nożyczki, filcowe podkładki. 
Ja użyłam materiałów widocznych na zdjęciu poniżej.


Kartkę z bloku technicznego docinamy do wymiaru koperty, w której wyślemy naszą kartkę. Ja z jednego arkusza papieru będę miała dwie kartki.


Przygotowujemy ozdoby, które potem przykleimy do kartek. U mnie jest to jajo i króliczek. Jajo przyklejam na podkładkach filcowych, aby był wypukło.



Następnie składamy szystkie elementy, zaczynając od najwyższej warstwy.


 Na koniec ozdabiamy srodek kartki.



I mamy dwie gotowe kartki.


Zrobienie tych kartek zajęło mi 15 minut. Użyłam tylko jednen nowy arkusz papieru, zaś reszta to ścinki i pozostałości po innych pracach.

piątek, 22 lutego 2013

...

"za pieniądze, których nie mamy
kupujemy rzeczy, których nie potrzebujemy,
by zaimponować ludziom, których nie lubimy"

Tak wygląda droga finansowa przeciętnego Polaka. Cieszę się, że nigdy nie zaczęłam nią podążać i raczej nigdy nie będę. A tym, którzy już na tę drogę weszli, życzę, by w porę udało im się zawrócić.


Całoroczna dekoracja domu

Wypatrzyłam w Obi. Okrągła donica, w niej posadzone obok siebie: stokrotka, hiacynt, prymulka, miniaturowy żonkil. Takie wiosenne, kolorowe, cieszy oko, ładnie pachnie...
Pragnienie posiadania minęło w chwili, gdy dostrzegłam cenę - ponad 35 złotych! Przy czym każda z roślinek jest bardzo sezonowa, przetrwa około miesiąca. Nawet jeśli jedną "odsadzimy", to uszkadzamy korzenie innych. Ale takie to pocieszne było, tak z głowy mi nie chciało wyjść...
Konsultacja z mamą w temacie roślinek. Porównanie cenowe. Analiza rozwiązań i oto efekt.
Doniczkę znalazłam na balkonie po przeprowadzce do nowego mieszkania. Stała sobie taka sierotka, nie wyrzucałam, bo masywna i niezniszczona. Za darmo, zero złotych.
Dwa hiacynty - przecena w Leclercu. Większość wystawionych była już porozwijana, ale dało się wygrzebać też ładne, takie, które sporo postoją. Cena: 2 x 1,99 zł.
Pierwiosnek - Obi, 2,49 zł. Krokus - Obi, 4,49 zł.
Konsultacja z mamą- bezpłatnie. Jej pomysłem było, żeby nie przesadzać kwiatków, a trzymać je w tych malutkich doniczkach, w których się je kupuje. Ewentualnie wolne przestrzenie wyłożyć siankiem. Krótkokwitnące kwiatki mają zazwyczaj słaby system korzeni i przez pierwsze kwitnienie nic im nie będzie. Potrzebują tez mało wody. Kiedy któryś kwiatek przekwitnie i już nie będzie dekoracyjny, wyjmujemy z osłony całą doniczkę i zastępujemy innym, też tanim sezonowym. Cebulki można przesuszyć i zachować, bliżej lata posadzić w donicy na balkonie, albo, tak jak ja, oddać mamusi na działkę. W ten sposób wymieniając jedną roślinkę miesięcznie mamy ozdobę na cały rok.
Lubie kupować kwiatki w dzień po jakimś święcie, typu walentynki czy dzień babci. Są tańsze o nawet 50 %, ale brzydsze ani krzty.
Koszt wyjściowy: 10,96 zł. Wrażenie - bezcenne, czy na parapecie, czy na stole. Dodam jeszcze do tego  ozdoby, jak motylek z papieru czy płotek z patyczków po lodach, i będzie jeszcze radośniej.

Aktualizacja 26 lutego
Kwiatki wyrosły. Doszedł jeszcze narcyz miniaturka za 2,69. Dorobiłam motylki i płotki z papieru. Młode pożyczyło nawet swój wiatraczek. Mój ogródek rozkwita i pięknie pachnie.


Finansowy analfabeta

Ostatnio zastanawiałam się, skąd czerpiemy wiedzę na temat finansów. Wyniki badań pokazują, że Polacy mają bardzo nikłą wiedzę na ten temat, a ponad połowa nie ma wogóle oszczędności.

Niedawno rozmawiałam z mamą, a raczej jej wypomniałam, że nie nauczyła mnie, jak mam zarządzać swoimi pieniędzmi. Ona z oburzeniem twierdziła, że mnie nauczyła. Cały czas mi powtarzała, to fakt - najpierw rachunki, potem na życie, a to co zostanie to oszczędności. Nigdy nie dostawałam kieszonkowego. Jak miałam potrzeby finansowe, to w miarę rozsądku, były zaspokajane.
Dorosłam, poszłam do pracy i dostałam pierszą wypłatę. Potem były następne. Mieszkałam razem z mamą i stać mnie było na wszystko co chciałam. Nie miałam długów, więc jakoś tymi pieniędzmi potrafiłam rozporządzać. Jednak rzadnych oszczędności nie zdołałam odłożyć, chociaż postępowałam jak mnie uczono - rachunki, życie, oszczędności. Na oszczędności po prostu nie starczało.
Teraz kiedy mam męża i kredyt hipoteczny i bardzo skormny budżet, na nowo uczę się swoich finansów. Ale nie od mamy, a na szkołę trochę późno. Moim nauczycielem jest życie i internet. Trudna sytuacja finansowa zmusiła mnie do szukania pomocy w tej kwesti. Długie godziny poświęcone na przekopywaniu się przez kolejne strony internetowe. Potem próby stosowania znalezionych informacji w praktyce. Jest to błądzenie po omacku, z nadzieją, że może coś zadziała. Na szczęście dla mnie, znalazłam dość szybko. Teraz naprawiam to, co zepsułam. Znowu mnie stać na wszystko, co chcę.

Zastanawiam się tylko, czy musiałam szukać tak długo? Przecież wiedza, którą niedawno posiadłam była dostępna dawno temu. Czy wiedzy na temat pieniędzy, która często jest niewystarczająca, musimy uczyć się od naszych rodziców? Jak obecny system edukacyjny przygotowany jest do nauczania o finansach? Czy następne pokolenie młodych ludzi będzie, tak jak ja, finansowym analfabetą?
Oby nie.


czwartek, 21 lutego 2013

O cenach słów kilka

Idąc do sklepu, nie zwracam tak na prawdę uwagi na ceny. Nie pamiętam ich, a zapamiętywanie orientacyjne "ok. 4 złotych" okazuje się być bzdurą. Póki jeszcze handlowcy maja taki obowiązek, posługuje się ceną za kilogram czy litr. Nie muszę chodzić z kalkulatorem czy ołówkiem i przy każdym artykule wyliczać. Są bowiem pewne zasady, powielane na blogach o oszczędzaniu, które niestety już nie są aktualne  bo wiedzą o nich też producenci.
Jakiś czas temu małż kupował kawę. Pamiętając o tym, że opakowania uzupełniające są tańsze niż produkt w ładnym słoiczku i puszce, sięgnął po taką własnie torebeczkę. I tu niespodzianka.
Kilogram tej samej kawy w słoiczku kosztował ok 100 złotych. Woreczek do uzupełniania - prawie 130 złotych za kilogram! Słoiczek miał bodajże 200 gram, kosztował więc ok. 20 złotych. Za to mała torebeczka, sprytnie wypełniona w większości powietrzem, ale sprawiająca wrażenie rzeczywiście większej, pełniejszej - kosztowała 10 złotych. Oszustwo dało się więc wykryć tylko po cenie, która jest czasem napisana tak drobnym druczkiem, że aż korci, by zostać oszukamy.
Dodatkowo dla ułatwienia wprowadzam też inne zasady. Nie kupuję nigdy czekolad (a jemy ich dużo, organizm się domaga) za więcej niż 2,05 za 100 gram. Celowo pisze 100 gramów - niektórzy producenci (np. Alpen Gold) przestawili produkcję na 90 gramów, mają tą samą wielkość  ale są cieńsze- czyli zabierają nam całe 10% słodkości. I choćby nie wiem jaka była ochota na daną czekoladę - nie przekraczam te ceny i  już. Jeśli jest dobra promocja - kupuję zapas ok. 10 sztuk.


Podatek od marzeń.

W poprzednim poście Gena opisała naszą metodę na grę w lotto. Wcześniej grałam częściej. Do pewnego momentu.
Kiedy kilka lat temu, gdy po praz pierwszy w lotto zaczeły być duże kumulacje wygranych, grałam namiętnie. Kupony wysyłałam przynajmniej raz w tygodniu. Nastało lato, pierwsza bajecznie duża kumulacja (coś ok.25 000 000zł), do tego Loteriada. Loteriada polegała na wysyłaniu kodów z zawartych wcześniej zakładów w innych grach. No to sobie pomyślałam: jak w tottka nie wygram to może w loteriadzie się uda. No i kupowałam kolejne zakłady, a kupony trzymałam na kupce. Trafiła się jakaś "trójeczka" i kupowałąm kolejne zakłady za całą wygraną sumę. "Szóstki" nie trafiłam. Loteriada się skończyła, a ja zostałam ze sporą kupką makulatury. Z ciekawości policzyłam wartość tych wszystkich kuponów. Aż włos zjeżył mi się na głowie - 200zł. W niecałe dwa miesiące przepuściłam na marzenia sporą sumę. Na szczęście wtedy byłam sama, bez Małża i bez kredytu i mogłam sobie pozwolić na trochę finansowego szaleństwa.
Dzięki temu doświadczeniu uzmysłowiłam sobie, jak wielkie pieniądze wyrzucane są w błoto. Od tamtej pory przestałam grać. Czasem jednak nachodzi mnie chętka, aby zagrać (przy dużych kumulacjach - te najbardziej pobudzają wyobraźnię). Wtedy daję sumę na zakład Genie. Potem okazuje się, że jednak wygrałam. Ja dalej miałam swoje 3zł, a większość graczy została z bezwatrościową makulaturą.

środa, 20 lutego 2013

Jak nie pomagać bogactwu

Ja i April jakiś czas temu wysłałyśmy różne kupony - loterie, lotto, kaskady itp.
Szczęściu trzeba pomagać, jeśli nic nie zrobimy, nie przyjdzie. Przecież to tylko złotówka / 2 złote / 3 złote. Co to za śmieszna kwota w porównaniu z tym, ile można zgarnąć i jak się tym cieszyć? Tyle możliwości za tak drobna sumę zainwestowaną.
Garśś faktów:
*Prawdopodobieństwo trafienia przez piorun jest 8 razy większe niż trafienia szóstki .
* Prawdopodobieństwo, że zginiesz w drodze do kolektury jest większe, niż to że cokolwiek wygrasz.
*Istnieje 13 983 816 kombinacji 6 cyfr.
Licząc, że bierzemy udział w 3 losowaniach tygodniowo, każde po 3 złote, daje to 9 złotych tygodniowo, 540 złotych rocznie. 540 złotych, które nigdy nie wrócą, szansa ich rozmnożenia jest niewspółmierna do inwestycji.
Oczywiście jak April i Gena znalazłyśmy sposób na własna loterię, w której zawsze wygrywasz. Dajemy sobie wzajemnie tygodniowo 3 złote lub więcej  Jeśli jest kumulacja - inwestujemy większą kwotę, w końcu ryzykować się opłaca, kto nie ryzykuje ten nie ma. Obie oszukujemy siebie, że za to kupiony lotto. W rzeczywistości każda zbiera, odkłada dla drugiej ta kwotę, informując (co nie do końca mija się z prawdą), że nic nie wygrała. Pod koniec roku suma zwracana jest pierwszemu właścicielowi. I to się własnie nazywa gwarantowana wygrana. :)

Szczypiorek na parapecie

Do końca zimy jeszcze daleko, a nam się marzy już wiosna. Człowiek coraz częściej ma ochotę na jakieś świeże warzywko. Można poszukać jakiś nowalijek na straganach, ale jak bardzo nafaszerowane są chemią to lepiej nie myśleć. No i nie wiadomo, czy nasz chudy portfel wytrzyma koszt zakupu tych świeżych jarzynek.
Małż April wyciągnął pół worka cebuli z zimowych zapasów. A tam co? Szczypiorek sobie zaczyna rosnąć. April niewiele myśląc wyciągnęła pusty karton po mleku i cebulkę na szczypiorek wsadziła.
Jak to zrobić? Potrzebujemy: karton po mleku lub innym napoju, nożyczki i cebulę do wsadzenia.




Karton przecinamy w połowie. Wkładamy cebulę i zalewamy do połowy wodą. I czekamy na własny szczypiorek.

Czas wykonania 5 minut, koszt - 0zł. Po prostu twórcza reaktywacja odpadów. W końcu każda rzecz ma 2 albo i 3 życia:)

wtorek, 19 lutego 2013

Różnica

Znalazłam w sieci ciekawy artykuł na temat podejścia ludzi do groszy. Była w nim opisana różnica między myśleniem bogatych i biednych, którą obrazuje niniejsze przesłanie:

źródło: internet

Jak zaopatrywana jest moja spiżarnia?

Zakupy spożywcze to nie lada wyzwanie dla każdego. Co dopiero ma powiedzieć ktoś, którego budżet napięty jest do granic możliwości? A przecież jeść trzeba.
Ponieważ mieszkam 30 km od najbliższego miasta, gdzie są tanie sklepy spożywcze, zakupy z Małżem robimy raz na miesiąc.
Dlatego, aby dobrze zaopatrzyć naszą spiżarnię (dwie kuchenne szafki) zaczynam od przygotowania jadłospisu na cały miesiąc. Znajdują się w nim przede wszystkim dania obiadowe. Są to proste i w miarę tanie potrawy, które można przygotować na więcej niż jeden dzień. Następnie z boku menu wypisuję wszystkie składniki, które będą niezbędne do ich przygotowania. 
Potem dokładnie sprawdzam zawartość wszystkich szafek kuchennych i spisuję czego brakuje.  Na tej podstawie, uwględniając jadłospis, przygotowuję szczegółową listę zakupów. Dopisuję do niej kosmetyki i środki higieniczne, i wszystko inne co jeszcze w domu mi brakuje. 
Z tą listą idę/jadę do sklepów i skrupulatnie się jej trzymam. Zracam uwagę na promocję, czy obniżki i jeśli mam dany artykuł na liście, to kupuję. 
Zdarza się, że pod koniec miesiąca zaczynają się braki w spiżarni. Wtedy korzystam z okazji dojazdu do pracy i uzupełniam najpilniejsze braki.
Ktoś mógłby mi zarzucić, że robiąc tak rzadko zakupy, coś musi się zepsuć i trzeba będzie wyrzucić. Nic z tych rzeczy.
Na początku gotowane są potrawy z produktów, które mogą szybko się zepsuć, a nie można ich zamrozić. Kiedy ugotuję obiad na kilka dni, to jedną porcję zamrażam na później, aby przez trzy dni nie jeść tego samego.
Produkty są też odpowiednio przechowywane. Warzywa trzymam w chłodnej piwnicy, w kartonowym pudle. Doskonale przetrzymują miesiąc nie tracąc swoich właściwości. Produkty suche przesypuję do szczelnych pojemników, zaś te które szybko się psują trzymam w lodówce. Mięso podzielone na porcje i niektóre wędliny zamrażam.
W korzystaniu z niektórych promocji, zwłaszcza tych mięsnych, nieocenioną pomoc zapewnia mi Mama. Gdy natrafi na jakąś promocję mięsną dzwoni do mnie z pytaniem - "czy ci kupić?". I kupuje. Dzieli na porcje i zamraża. A gdy jestem w pobliżu to oddaję jej pieniądze i zabieram to co dla mnie kupiła.
Dzięki takiemu systemowi nie chodzę często do sklepów i mam mniej okazji do wydawania pieniędzy.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Tani dojazd do pracy.

Obie z Geną dojeżdżamy do pracy samochodami. Ja mam 36km do pracy, zaś Gena tylko 6. Pomimo tego obie chcemy zaoszczędzić i na tym.
 Jak to robimy?
Gena z osiedla, na którym mieszka, zabiera kilkoro naszych kolegów z pracy. Dorzucają się oni do kosztów paliwa.
U mnie wygląda to trochę inaczej. Z tej miejscowości w której mieszamy tylko my i jeszcze jedna dziewczyna z drugiego działu, pracujemy w tej samej firmie. Ona też ma własny samochód. Dogadaliśmy się z nią i jeździmy na zmianę. Jeden tydzień jeździ ona i zabiera nas. Następne dwa tygodnie jeździmy my i zabieramy ją. Nie dorzucamy się do paliwa, ponieważ ona, jak i my, tak czy inaczej, musimy dojechać do pracy. Zdarza się, że coś w samochodzie nawali i któreś z nas musi jechać poza kolejką, to ten dzień jest "odjeżdżany" przy następnej kolejce. Wcześniej rozliczaliśmy się inaczej. Płaciliśmy sobie nazajem, ale wtedy jeździła jeszcze jedna dziewczyna. Koszty były naliczane według tego samochodu, który palił najwięcej, a więc według naszego. My traciliśmy na tym najwięcej. Dlatego szukaliśmy innego sposobu na rozliczanie się. Teraz też ponosimy wyższe koszty od koleżanki. Wynikają one z wielkości samochodu i jego spalania (nasz pali 7l/100km, zaś koleżanki 5l/100km). Ten system rozliczania jest jednak najbardziej jasny i prosty.
Zabieranie kogoś do pracy, oprócz wyraźnych oszczędności, ma swoje wady. Ogranicza naszą swobodę działania. Nie raz po pracy chcielibyśmy zostać w mieście i odwiedzić mamę, czy pójść do sklepu, ale musimy odwieźć koleżankę.
Gena pewnie też, nie jeden raz była przed takim dylematem. Ale jak to wygląda u niej pewnie sama się wypowie.

Jak Słoiki i Puszki kontrolę nad skarbcem królewskim trzymały?

W królestwie April kontrolę nad królewskim skarbcem przejeły Słoiki i Puszki. Tak, tak - Słoiki i Puszki. Każde z nich ma ważne zadanie do wykonania. Słoiki czuwają nad tygodniowym wypływem gotówki. Puszki, zaś są bardziej wyspecjalizowane. Jedna ma pieniądze na utrzymanie powozu królewskiego, inna ma oszczędności April. Natomiast ta w kolorowe paski wszystkie pozostałości ze Słoików zbiera. Ta w motyle ubrana chowa wszystko co na zakupach się oszczędzi. Na koniec kadego miesiąca zawartością Pasiastej i tej Motylowej, pod nadzorem komisji, Świnkę Skarbonkę się karmi.

niedziela, 17 lutego 2013

Jak zacząć?

Jak zacząć naprawę własnych finansów?
To pytanie nie dawało mi spokoju przez bardzo długi czas. Miałam kredyt hipoteczny i spory debet na koncie. Tak być nie mogło. Rady mojej Mamy nie przynosiły spodziewanych efektów. Debet na koncie dalej sobie był, zaś oszczędności żadnych. Niemoc, beznadzieja i strach jak dam sobie dalej radę bez pieniędzy. Zimny kubeł na głowę wylał mi komornik, gdy zajął wypłatę Małża. (Małż po tatusiu odziedziczył długi i o tym nie wiedział do czasu zajęcia pensji.) To wtedy zaczęłam szukać czegokolwiek na temat pozbycia się długów.
Rad dużo i każdy znajdzie coś dla siebie. Ja znalazłam kilka. Pierwsza to ta opisana w jednym z wcześniejszych postów - najpierw płać sobie! Druga, to spisywanie wszystkich wydatków.

Pojawia się tu pytanie, po co to robić? Odpowiadam. Po to spisuję wszystkie (absolutnie wszystkie) wydatki, żeby wiedzieć na co i ile wydałam. Aby wiedzieć, czy nie wydaję więcej niż zarabiam. Także po to, aby móc stworzyć budżet na następny miesiąc. Dzięki temu wiem jakie kwoty umieścić w kopertach/słoikach. (o systemie kopert pisałam tutaj).
Jak to robię? Do tego celu używam arkusza kalkulacyjnego. Innym może wystarczyć kartka papieru. Jeszcze inni polecają gotowe programy do zarządania budżetem. Wypróbowałam kilka z nich, ale nie spełniły moich oczekiwań. Został więc papier lub arkusz kalkulacyjny. Stosuję oba. Papier jest kopią zapasową tego, co mam w komputerze.
Tutaj jest arkusz, który możecie wykorzystać dla siebie. Mój zmodyfikowałam do własnych potrzeb.
Ktoś się odezwie, że takie spisywanie wszystkich wydatków zajmuje dużo czasu. Fakt. Chwilę trwa wypisanie z paragonu np. sumy za kosmetyki czy jedzenie, jednak nie trwa to godzinę. Ja robię duże zakupy raz w miesiącu (potem tylko uzupełniam braki pieczywa, wędlin czy warzyw), więc spisanie paragonów trwa całe piętnaście minut. Robię to najszybciej jak się da, zaraz po zrobieniu zakupów. Jeśli nie mogę tego zrobić odkładam paragon do specjalnej kieszonki w segregatorze "finansowym". Potem to nadrabiam. Na spisanie paragonów można poświęcić chwilę na koniec tygodnia. Jak komu wygodnie.

Prowadzenie spisu wydatków pozwala zobaczyć czarno na białym, gdzie tak naprawdę znikają nasze pieniądze. Dokładna analiza pokazuje te obszary, które możemy zmniejszyć, a tym samym znaleźeć oszczędności. Te zaś wpłacamy na konto oszczędnościowe.


Szneki z makiem

Dostałam w spadku puszkę gotowej masy makowej. Mama wygrzebała w spiżarce i mi wcisnęła ("Masz córciu, bo ja nie wiem co z tym robić"). Miała robić makowiec na Święta, coś chyba się zapomniało.
W związku z tym, że dziś odwiedzi mnie teść, Kociewiak z pochodzenia, sznekojad nałogowy i wielbiciel maku, upichciłam takie coś:
Składniki:
puszka gotowej masy makowej (ja miałam zdobyczną, w promocji można ja dostać za ok. 4-5 złotych)
ciasto: 500 g mąki (ok. 1 zł)
40 g drożdży (50 gr)
250 ml śmietany 12% (2 zł, można zamienić na 250 ml mleka, wtedy ok. 50 gr)
2 jajka (1 zł)
60 g masła (ok. 1,50 zł, ale kiedyś dałam 2 łyżki oliwy i też wyszło dobre)
60 g cukru (40 gr)
1/2 łyżki soli
Koszt całości (dwie blachy), ok. 40 sztuk - 10 złotych.

Masło roztapiamy w garnuszku, wrzucamy wszystkie składniki ciasta do miski, mieszamy, ugniatamy i już.
Ciasto rozwałkowujemy na cienko w prostokąt. Masę rozkładamy równomiernie i zwijamy całość w rulon. (He, he, jak gazetę do zabicia muchy :) ). Powstałą roladę kroimy na plasterki, przewracamy taki kawałeczek na bok i układamy na blaszce. Pieczemy 20-25 minut (do zrumienienia) w temp. 180 st.
Można jeszcze pomaziać lukrem czy czekoladą, ja nie przesadzam z cukrem.

Dziś wyczytałam, że to co ma zapis sznek to nic innego jak po niemiecku ślimak. Zawsze myślałam, że to jakieś tajemne składniki, a to po prostu nazwa kształtu. Na Kaszubach co druga buła to sznek, małż mówił, że w Poznaniu są tylko takie, inna forma nie wchodzi w grę. Dla mnie to po prostu apetycznie i ładnie wygląda.

Aktualizacja: Teść upiera się, że prawdziwy Kociewski sznek to buła drożdżowa z kruszonką i z lukrem. Ja nadal trzymam się wersji o ślimaku.



sobota, 16 lutego 2013

Historia o okruszkach


\W grudniu postanowiłam sprawdzić, ile można zaoszczędzić na promocjach. To był wstęp do rewolucji w wydawaniu pieniędzy.
Zasady: kupowałam to, co potrzebne - artykuły spożywcze itp, według listy. Promocja miała być niespodzianką - jeśli udało mi się to kupić po przecenie - bardzo miło, jeśli nie - to nie, trudno. np. śmietana do czegoś tam do obiadu na dziś normalnie kosztuje 1,89. W koszu z przecenami znalazłam tą samą, ale za 1,20 - miała ważność jeszcze 2 dni. Ponieważ wiedziałam, ze zaraz ją zużyję - kupiłam. A do dzbanka wrzuciłam 69 groszy. Żeby mieć lepszą motywację - ustaliliśmy z małżem, że za zaoszczędzone środki kupimy dywan.
69 groszy nie pieniądz? Przez miesiąc uzbieraliśmy prawie 300 złotych. Fakt, biorę poprawkę na to, ze to przed świętami, że więcej sie kupuje (Wigilia na 12 osób!), że promocje... Efekt jednak został osiągnięty, bez straty ani jednego składnika, za to ze sporym zyskiem. I dywanem.
Rekordem oszczędzania w ten sposó był zakup mleka modyfikowanego dla dziecka. Normalnie kosztuje ok. 15 zł za karton, czasem 13,99.  Tymczasem robiąc zakupy w Stokrotce, na półce z przecenami, wystawiono je z ceną 10,49 za karton. Szybka kalkulacja, błyskawiczne zgarnięcie wszystkich kartonów (sztuk 7). Data ważności  lipiec 2013 (kto ma dzieci to wie - do tego czasu to już dawno się zapomni, gdzie i za ile się kupiło, a na pewno się nie zmarnuje).
Kalkulacja: 13,99x7=97,93. 10,49x7=73,23. I do dzbanka - na czysto 24,70. Wiem, wiem - kwestia mojego szczęścia, za to zadowolona byłam z siebie przynajmniej za 50 zeta.
Podsumowując - ta metoda uczy szukania, kombinowania. Nie sprzyja jednak kontrolowaniu, łatwo wyjść poza widełki. Każda promocja wydaje się być okazją do zaoszczędzenia, a nie zawsze tak jest, bo w ten sposób można kupować wiele rzeczy zbędnych. Na początek mi wystarczyła, by przekonać się, czy warto pokusić się na przeceny.

piątek, 15 lutego 2013

Wymiana towarów i usług... cd.

Zasadę wspólnoty  najpierw przetestowałam na własnej i małża rodzinie. Przy każdej okazji rozdzielamy zadania. Każdy robi to, co jest dla niego najłatwiejsze, na czym się zna i co może załatwić. Wychodzi zawsze mniej więcej po równo czasu i finansów. Najczęściej jest nas ok. 12 osób W praktyce wygląda to tak:
Ostatnia Wigilia, u nas. Podział zadań. Ogólnie każdy ma zrobić to, co sprawia mi najmniejszą trudność. My zapewniamy czysty lokal i zastawę. Ja piekę makowiec i bakaliowiec oraz przygotowuję barszcz i rybę. Rodzice robią pierogi, sałatkę i sernik - nikt nie robi takiego jak moja mama. Teściowie - inne ryby i sałatki. Ja sałatek nie umiem doprawiać  zawsze coś sknocę, a oni mają dobrą rękę. Siostra małża zadbała o zaopatrzenie w produkty do przygotowania potraw. Mój brat i jego żona robią śledzie, jeszcze sałatkę i już nie pamiętam co dalej. Ogólnie jest dużo sałatek, bo lubimy, a można je spokojnie jeść jeszcze ze dwa dni, inaczej niż potrawy na ciepło - te najlepiej smakują od razu po przygotowaniu.
Każda z "drużyn" poświęciła na przygotowanie Wigilii ok. 3 godzin, wydając kilkadziesiąt złotych. Każdy miał to, co lubi najbardziej. Porcje nie jakieś wielkie, a różnorodnie. Każdy miał wkład w ten wieczór, nikt nie czuł się pominięty. I każdy miał się czym pochwalić. Bogactwo smaków, przypraw, bo każda ręka inna. Wyszło z tego coś chyba z 15 potraw.
Mniejszy wysiłek, oszczędność czasu i pieniędzy. Polecam.
April wspomniała o programach lojalnościowych. Na ową Wigilię wyciągnęłam kartę z Leclerca. Nie używam jej za często, ale "samo się" uzbierało punktów. Wymieniłam je na 4 butelki wina - każde inne, dla każdego coś miłego.
Tak sobie teraz pomyślałam  ze jednak robienie pewnych rzeczy stadami daje zyski, jak u plemion afrykańskich. Miłujmy więc bliskich, bo nie wiadomo, ile dzięki nim zaoszczędzimy.

Zupa serowa

Małż od tygodnia truł mi dupę - "ugotuj serową!, ugotuj serową!" No więc dobrze, ugotuję i będzie święty spokój.
Co potrzebujemy?
- 4-5 szt serków topionych (ja kupuję te najtańsze 0,95zł do 1,19zł) - 4x0,95zł = 3,8zł,
- 1,5 lub 2litry wywaru warzywnego lub z kostek rosołowych (ja gotuję warzywny i mam podstawę do sałatki jarzynowej) - 2,19zł pęczek warzyw na zupę, 0,5zł koszt kostek rosołowych,
- 0,5kg mięsa mielonego wieprzowo-wołowe (kupione w Lidlu w promocji) - 4,44zł,
- przyprawy sól, pieprz ziołowy, papryka słodka do mięsa - 0,5zł.

Gotujemy wywar z warzyw lub rozpuszczamy odpowiednią ilość kostek rosołowych, dodajemy serek topiony i czekamy aż się dokładnie rozpuści. W tym czasie doprawiamy mięso solą, pieprzem, papryką. Gdy serek jest już rozpuszczony, z mięsa robimy malutkie kuleczki i wrzucamy do gotującej się zupy. Zupa jest gotowa, gdy kulki mięsne pływają na powierzchni. Możemy ją podać z ryżem lub makaronem.

Koszt ok. 11zł. Czas przygotowania i gotowania 15 - 30 min. (dłużej, gdy gotujemy wywar z warzyw).

P.S. Gdy spędzałam urlop u koleżanki, zaproponowałam, że ugotuję właśnie tę zupę. Wyśmiała mnie. Jej współlokatorzy pukali się w czoło - Zupa z serków topionych? Wariatka jaka, czy co?
Dopóki nie spróbowali. Smak niezapomniany. Jakiś czas później ta koleżanka prosiła mnie o przepis, bo jej smakowało, a zapomniała jak to robiłam.

Polecam każdemu na bardzo szybki i nie drogi obiad.

czwartek, 14 lutego 2013

Koperty w portfelu

Szukając informacji, jak zarządzać finansami, znalazłam kilka interesujących sposobów. Najbardziej rozpowszechniony, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych jest system kopertowy.

źródło: Internet
Polega on na podziale dostępnej gotówki na poszczególne kategorie wydatków: jedzenie, ubrania, paliwo, rozrywka, i inne, w zależności od potrzeb danej rodziny. Pieniądze do kopert wkładamy albo raz na tydzień, albo raz na miesiąc. Jeżeli coś kupujemy to płacimy pieniędzmi, które są w kopercie dla tego typu wydatków i zapisujemy tą kwotę na odwrocie koperty. Wtedy mamy dokładny obraz jak wygląda nasz zasób pieniędzy.



Co jest w tym systemie najważniejsze: pieniędzy nie możemy przenosić z kategorii do kategorii. Pieniądze, które nam zostaną w jakiejś kopercie odkładamy do osobnej skarbonki, lub wpłacamy na konto.
W jednym z poprzednich postów Gena opisała swoją modyfikację tego systemu. Pieniędzy nie dzieliła na poszczególne kategorie zakupów, lecz na ilość tygodni pozostałych do następnej wypłaty.
Ja stosuję modyfikację tego systemu: słoikowo-puszkową. Ale o tym będzie w innym poście.

NAJPIERW PŁAĆ SOBIE!

Jedyna i najlepsza droga do bogactwa (lub pękatego konta bankowego) to  - wydawaj mniej niż zarabiasz. Oklepany banał - prawda?
Ale jak tą drogę przemierzyć, aby na koncie były oszczędności?
Nie ma jednej recepty. Każdy musi ją sam wypracować. Jedni powielają sposoby swoich rodziców. Inni robią coś wręcz przeciwnego. Jeżeli to działa, to dobrze. Gorzej, jak te sposoby nie przynoszą spodziewanych efektów. Zaczynamy wtedy poruszać się jak dziecko we mgle i działamy metodą prób i błędów.
Moja mama całe moje dzieciństwo i okres młodzieńczy tłumaczyła mi, żeby tak gospodarować pieniędzmi, aby to co zastanie na koniec miesiąca wpłacić na konto oszczędnościowe. Ja w dorosłym życiu zastanawiałam się, jak to zrobić? Przecież mi nic nie zostaje.
Zaczęłam szukać i przekopywać się przez internet. W końcu znalazłam genialny sposób. NAJPIERW PŁAĆ SOBIE. Prosta rada, która zaczęła do mnie przemawiać, że to jest ta właściwa droga do oszczędności. Tylko zaraz, zaraz? A ile ja mam sobie płacić? Możliwości jest dużo. Eksperci finansowi zalecają 10% swoich zarobków. Jak na moje możliwości finansowe to duuuuuużo. Jednak razem z Małżem ustaliliśmy, że będziemy płacić sobie ok. jednej dniówki netto. Może to niewiele, lecz nie obciąża mojego budżetu. Na tę sumę mam złożone zlecenie stałe na swoim koncie ROR. Saldo na koncie oszczędnościowym systematycznie się powiększa, stanowiąc dodatkowy zastrzyk pieniędzy w nagłych wypadkach.

środa, 13 lutego 2013

Plan na 150.

Królewna Gena uważnie przyjrzała się swoim finansom. Po zaplanowaniu  ile przeznaczyć na opłaty, kredyt  i ile MUSI znaleźć się w dzbanku, z przerażeniem odnotowała końcową sumę. 600 złotych na miesiąc, stoi jak byk. Albo jakiś królewski rumak.
Pomyślała... Zapasy w zamrażalniku zamkowym są. Środki czystości też jeszcze. Ubrań cała szafa.
Miesiąc zaplanować trudno. Licząc orientacyjnie - wypada po 150 złotych na tydzień. W tym rozrywka, pieczywo, ewentualnie uzupełnienie zapasów.
Pierwszy tydzień był dla Geny trudny. Przyzwyczaiła się do królewskich kaprysów, realizowania zachcianek. Odrobina silnej woli jednak wystarczyła. Pierwszy tydzień - 10 złotych na minusie. Czyli wydała 160 złotych, w tym kino, jedzenie, syrop na kaszel. Liczył się każdy grosik.
Tydzień drugi - 5 złotych na plusie. Lepiej, dużo lepiej. Kwota przeszła na następny tydzień, czyli dołożyłam do portfela 145 złotych. I tak co niedzielę równo 150 złotych jest w portfelu. Nie więcej i nie mniej. Żadnego używania kart płatniczych, omijanie szerokim łukiem sklepów, w których można nimi płacić - żeby nie kusiło. Jakaś gotówka na zaś leży w dzbanku, ale ruszona zmniejsza to zabezpieczenie.
Czytam książkę o rzucaniu palenia. Gość, który to napisał twierdzi, że jedyną rzeczą, która nas ogranicza, jest nas własny strach, który żyje tylko i wyłącznie w naszej wyobraźni. Dostosowałam to do finansów. Jedyną rzeczą, która nas ogranicza w oszczędzaniu, jest nasz własny nierealny strach, że czegoś zabraknie. Nie zabraknie, jeśli każda zakupiona rzecz będzie przemyślana - czy na prawdę jest mi to potrzebne?
Planem 150 ciągnę już 5 tydzień. W 2 tygodniu jest łatwiej niż w pierwszym, w trzecim niż w drugim itd.
Tak filozoficznie... To ja rządzę swoim pieniądzem, a nie on mną. Nie muszę się więc bać swojego niewolnika, prawda? :)

Jesteśmy bogaci!

Jeden mały demot uzmysłowił mi, że choćby brakowało grosza to i tak jesteśmy obrzydliwie bogaci.

To dziwne - ale reklama prawdę mówi.

Tak, to prawda. W reklamie mówią prawdę. Mówię o reklamie banku ING i ich haśle reklamowym : "Tyle mamy oszczędności, ile mamy na koncie".

Na początku znaczenie tych słów do mnie nie docierało. Przecież "oszczędzałam". Zmiejszyłam rachunki za prąd, za wodę, zmieniłam pakiet internetowy na tańszy, korzystałam z promocji. I co z tego. Niby pieniędzy trochę więcej w portfelu, ale niewielkie braki są. Po prostu wszystkie zaoszczędzone pieniądze były "przejadane".

Dopiero ta reklama i drobna sugestia Geny, uzmysłowiła mi, aby tymi zaoszczędzonymi pieniędzmi nakarmić Świnkę. Zaczęłam myśleć: skoro wcześniej żyłam płacąc za neta ok. 100zł, a teraz płacę 50zł, to różnicę mogę odłożyć do Skarbonki. Płacę dalej 100zł, ale połowa tego regularnie zasila konto oszczędnościowe. Podobnie rzecz ma się z promocjami i innymi korzystnymi zakupami.
Jeśli kupuję coś co w danej chwili kosztuje taniej, to różnicę między ceną regularną, a promocyjną dorzucam do Świnki. Nawet jeśli są to bardzo drobne kwoty 50gr, 1zł, ale w skali roku uzbiera się niezła suma.

wtorek, 12 lutego 2013

Wymiana towarów i usług oraz wspólne zakupy.

Niedawno mieliśmy Tłusty Czwartek. April i Gena nawet w taki dzień chciały zaoszczędzić. Zmówiły się razem i postanowiły, że każda z nich upiecze coś innego w większej ilości, a potem się wymienią własnymi wyrobami. Koszt wypieku kilku porcji więcej był niewielki, zaś obie miały urozmaicenie w słodkościach.


Podobnie wyglądają wspólne zakupy przez internet lub firm wysyłkowych. W październiku kupowałyśmy barwniki spożywcze. Gdybyśmy miały je kupić każda z osobna, to koszty wysyłki dwukrotnie przewyższałyby wartość zamówienia. Robiąc wspólne zakupy koszty przesyłki zostały podzielone na 2 i parę złoty do Skarbonki można było dorzucić.

poniedziałek, 11 lutego 2013

Programy lojalnościowe

O korzyściach, jakie mamy z programów lojalnościowych napisano wiele. Ja też z nich korzystam. Mam trzy karty lojalnościowe: Payback, Clubcard (Tesco) i Vitay (Orlen). Używam ich przy okazji robienia zakupów w miejscach objętych tymi programami. Gdy zamieniam zebrane punkty na konkretne rzeczy, czy kupony rabatowe, to kwotę jaką bym wydała na te rzeczy odkładam do Świnki Skarbonki. Przy okazji bożonarodzeniowych zakupów w ten sposób zaoszczędziłam 180zł, które zasiliły moją Skarbonkę.

niedziela, 10 lutego 2013

Historia o dwóch, a nawet trzech życiach wszystkich rzeczy

Czarodziej Kredyt herbu Mieszkaniowy ma taką moc, ze każdemu przedmiotowi dał więcej niż jedno życie. Po to, by sprawdzić królewny, czy będą potrafiły odkryć jego tajemnicę.
I bez problemu odkryły, jak dzięki tej wskazówce znów móc nakarmić świnkę czy napełnić dzbanek.
Każdy przedmiot można wykorzystać przynajmniej dwa razy. Po jego zużyciu czy zniszczeniu trzeba wziąć go w królewskie rączki i chwilę pomyśleć. Każdy kubek, filiżanka, kieliszek czy talerz, które są wyszczerbione czy si e stłuką, nie wyrzucaj do śmieci! Pomaluj farbą, oklej czymś ozdobnym (dekupaż na przykład) i już na półce stoi świecznik, doniczka, pojemnik na długopisy itp.
Papierowy chusteczki, które pobrudziły się w trakcie wizyty gości, można jeszcze wykorzystać do odsączania kotletów czy placków po smażeniu, zamiast marnować nowe papierowe ręczniki.
Tasiemki, odcinane od bluzek i swetrów, odkładamy. Można nimi potem przewiązać drobny prezent czy ozdobić kartkę z życzeniami.
Kluczem jest tu pomysłowość i wyobraźnia. Pomyśl, na co sobie żałujesz, a co chciałabyś mieć. Czego brakuje, o kupnie czego myślałaś. I zrób to właśnie z rzeczy, których nie można już wykorzystać w ich pierwotnym przeznaczeniu. Nakład finansowy niewielki, satysfakcja gwarantowana.

Ocet i Soda w tajnej służbie Ich królewskich mości

Gena i April lubią jak ich królewskie komnaty są czyste i pachnące. Cała Armia Sprzątaczy jest droga i nie zawsze skuteczna i skromne budżety obu królestw namiernie obciąża.
W królestwach pojawili się dwaj skromni agenci, którzy od dawna w ich pałacach mieszkali. Soda oczyszczona i Ocet się zwali.
- My Wam pałace posprzątamy - powiedzieli - i dużo kosztować nie będziemy.
Królewny oczy ze zdumienia przecierały, bo Sodę i Ocet dobrze znały.
- Ale czy na pewno oni pałac posprzątają? - obie się zastanawiały.
Ocet i Soda od razu do pracy się zabrały. Ocet kamień i osad z armatur: kuchennej i łazienkowej od razu usunął. Razem z wodą (proporcja 1:3) okna wszystkie w pałacu umył. Nawet chłodziarkę pospołu dobrze wyczyścili. Soda brzydkie zapachy zesząd pochłaniała. A gdy razem z Octem zwarła swe szyki, brudne piekarniki i inne trudne plamy poczyściły. Toaletę i syfony także udrożniły.
Widząc efekty pracy tych dwóch agentów królewny Gena i April tak się zachwyciły, że na stałe do porządków w pałacu zatrudniły.

sobota, 9 lutego 2013

Pierogi z kaszą gryczaną i mięsem

Gena przedstawiła pierogi pieczone z kaszą gryczaną. Ja robię coś podobnego. Tylko są one gotowane i z dodatkiem mięsa mielonego.

Robi się je następująco. Ciasto jest takie jak na tradycyjne pierogi. Natomiast na farsz potrzebujemy:
-1 szklankę kaszy gryczanej (lub 2 torebki), ugotować w rosole, można też w osolonej wodzie,
- 250g mięsa mielonego,
- 1-2 cebule,
- 1-2 ząbki czosnku (można dodać suszony),
- przyprawy.
Cebulę pokroić w drobną kostkę i zaszklić na patelni razem ze świeżym czosnkiem (suszony dajemy na koniec). Dodać do tego mięso mielone i razem przesmażyć. Doprawić do smaku solą, pieprzem, papryką. Wymieszać razem z ugotowaną uprzednio kaszą. I farsz mamy gotowy.
Z rozwałkoanego ciasta wycinamy krążki, nakładamy łyżeczkę farszu i sklejamy brzegi. (Jak brzegi ciasta nie chcą się lepić możemy zwilżyć je wodą.) Gotujemy w osolonym wrzątku. Podajemy z podsmażoną cebulką.

historia balkonowa

Ja i małż palimy papierosy. Jeszcze, mam nadzieję. Panicznego strachu przed rzuceniem, odebraniem nam czegoś, nie jest w stanie zadusić nawet brak gotówki. Zmienia się to, ale o tym nie tutaj.
Po wprowadzeniu się do nowego mieszkania z przykrością odkryliśmy, że w drzwiach balkonowych brak takiego ustrojstwa, które - jak później się dowiedziałam - fachowo nazywają "zatrzaskiem balkonowym".
Mała funkcja zamontowana w tym miejscu umożliwia zatrzaśnięcie drzwi, gdy wychodzi się na dymka czy wieszać pranie, otwiera się je mocno popychając do wewnątrz.
Podzwoniłam po firmach. Owszem, można założyć taki element dodatkowo. Za 100, 70 lub - promocja! - 50 złotych. Moja teściowa za coś takiego, założonego w nowych oknach, zapłaciła 50 zł.
Coś mnie tknęło. Niezawodne allegro. A tam - proste zestawy za ok. 10 zł! Cały mechanizm to 5 śrubek, blaszka, cypek i uchwyt. Czas pracy - 10 minut (to łącznie z zastanawianiem się, na jakiej wysokości to umieścić  Koszt całkowity - 10 zł mechanizm plus 6 zł przesyłka = 16, 50 (0,50 to koszt przelewu bankowego). Licząc po najniższej cenie rynkowej 50 zł, zaoszczędziłam 34,50!
Ot, wystarczyło pogrzebać, pomyśleć i już kolejny grosik.

Pieczone pierogi z kaszą gryczaną

Przepis zapożyczony z gazetki biedronkowej. Nawet dla tych, którzy nie są fanami kaszy, było to smaczne danie. I niedrogie. Koszt całości to ok. 6 złotych, porcja dla 3-4 osób. Nadmiar można oczywiście zamrozić, bez żadnej straty walorów.
 Składniki na ciasto:
2 szklanki mąki
pół kostki drożdży
1/4 szklanki ciepłej wody
3/4 szklanki gorącej wody
1 jajko
1 łyżeczka oleju
szczypta soli

Drożdże rozpuść w ciepłej wodzie. Wodę z drożdżami, olej i sól dodaj do przesianej mąki. Zagnieć wszystkie składniki, wlewając po trochu gorąca wodę.

Składniki na farsz:
woreczek kaszy gryczanej (ok. 100 g.)
kostka chudego twarogu (jak robiłam to pierwszy raz, mażł wyżarł mi twaróg i dałam dużą kostkę serka topionego, też było smaczne :) 0
1 większa cebula
150 g pieczarek (ale bez nich tez jest dobre)
1 łyżka oleju
sól i pieprz do smaku

Kasze ugotuj, wystudź. Cebulę posiekaj, zaszklij, dorzuć pokrojone drobno pieczarki i podduś. Wymieszaj to na patelni z kaszą, twarogiem, solą i pieprzem. Rozwałkuj ciasto na ok. 4 mm, wycinaj kółka szklanką. sklejaj ze sobą dwa kółka razem, dociskając brzegi. Piec w piekarniku do zrumienienia.
Smaczniejsze jeszcze są podane z sosem pieczarkowym czy koperkowym. I bardzo syte.

piątek, 8 lutego 2013

Obiad za 10 zł, na dwa dni.

Dzisiaj królewska kucharka stanęła przed nie lada wyzaniem: ugotować obiad na dwa dni królewnie i jej Małżowi za 10zł, bo tyle w skarbcu zostało. Myślała kucharka i myślała, aż  końcu wymyśliła.

Fasolka po bretońsku to jest to.
- fasola biała (500g) - 3,25zł (w Biedronce),
- koncentrat pomidorowy (pół słoika z 190g) - 0,70zł (w Biedronce),
- kiełbasa śląska (250 - 300g) - ok. 3zł (w Kauflandzie, kupione wcześniej i zamrożone),
- cebula (2-3 szt) - ok. 0,50zł,
- przyprawy (sół, pieprz, papryka słodka, cukier, majeranek) - ok 0,60zł.
Koszt całkowity - ok 8,05zł.

Królewna i jej Małż zadowoleni byli, bo obje najedzeni, a i w skarbcu co nieco zostało.

środa, 6 lutego 2013

Jak królewna April z podstępnym Smokiem Debetem walczyła?

Mieszkańcy królestwa April skarżyli się, że w okolicy grasuje wstrętne bydle, Smok Debet, co złoto z sakiewek i skarbców pożera. Czeka tylko na okazję, aby rozsiąść się tam wygodnie i złoto pożerać. Królewna myślała, że to tylko ludzkie bajania i jej to nie dotyczy. Niestety, ją też Debet dopadł. Zepsuł się powóz królewski. Majster za naprawę dużo zarządał, a Smok Debet tylko na to czekał. Omamił królewnę, że on tylko na chwilę i zaraz zniknie. Ale został. I to na długie lata. Rozsiadł się wygodnie w królewskim skarbcu i nawet nie myślał o wyprowadzce. Królewna u wielu pogromców Smoków była i żaden bestyji okrutnej zabić nie chciał. W końcu April Wielką Księgę Czarów dokładnie czytać zaczęła. Tam radę taką znalazła: jak ubić chcesz gadzinę Debetem zwaną, wpierwej musisz zebrać tyle złota ile bestyja zeżarła. Potem, zaś całe te złoto na te gadzinę zrzucić. Ponownie zeżreć nie zdoła i się dławić będzie i ze skrabca ucieknie. Następnie zaś dostęp do skarbca mocno ograniczyć i strażnika postawić, by bestii znowu nie wpuścić. Tak też królewna uczyniła. Złoto z mozołem zbierać zaczęła. A gdy już zebrała tyle ile zebrać miała, na Smoka zrzuciła. Ten tak się zachłysnął, że szybko ze skarbca uciekł. Królewna zamki w skarbcu wymieniła i strażnika postawiła. Teraz baczniej okolicę obserwuje, czy Smoka Debeta w pobliżu nie ma.

Historia o klątwie Totylko

Czarodziej Kredyt, herbu Mieszkaniowy, dając królewnom April i Genie motywacje do ograniczania wydatków, przestrzegł je:
- Pamiętajcie, o niewiasty rozrzutne! Wraz z dobrymi czarami, rzucam też na Was klątwę! Ilekroć wymówicie słowo "Totylko", zawartość waszych świnek, sakiewek i dzbanków zmniejszy się.
Niewiasty oczywiście niewiele z tego zrozumiały. Nie wiedziały wtedy, ze Totylko nazwa rodu podstępnych gnomów, którzy rozpierzchli się po całej planecie i potworzyły skupiska wokół miejsc obrotu złotówkami. Żywiły się bowiem resztkami, grosiki były ich ulubioną przekąską. Gdy wymówi się to imię, ich brzuszki bezpowrotnie wchłaniają wymienioną kwotę.
Naiwna królewna Gena, robiąc codzienne zakupy, nie zważając na słowa maga, powiedziała:
- E, nie chce mi się iść do sklepu obok. Tam mleko kosztuje 1,99, tu to samo 2,49. To tylko 50 groszy...
Niewidzialny gnom już w chwili wypowiedzenia ostatniej głoski zeżarł jedną, pięćdzisięciogroszową monetę z jej portfela  Potem następne - 5 groszy, 15 groszy itd. Zanim doszła do kasy, wsunął bilonu na łączną kwotę ponad 2 złotych. Bezpowrotnie, niestety.
Gena zapamiętała tę lekcję. Długo oduczała się używania słowa Totylko. Zrozumiała, że tylko głodząc wstrętne gnomy, może doprowadzić do ograniczenia ich populacji. Obliczyła: 2 złote z każdych zakupów w ich wartości ok. 30 złotych. To np. 6 złotych tygodniowo. 24 złote miesięcznie (dobra farba do włosów?). A 24x12 miesięcy? 288 złotych. To już majątek. Grosik do grosika, zamiast żywić wstrętne  małe nieroby, z radością co dzień rosnąc, pozwalał królewnie na przyjemności.
Majątek osiągnięty małym kosztem. Wystarczy nie wypowiadać słowa, które aktywuje klątwę. Żegnaj Totylko! U mnie się nie najesz!
:)

Historie o szczotkach i zmiotkach

Małż mi wspomniał, że szczotka do zamiatania i mała zmiotka kończą po kilku miesiącach swój żywot. Trzeba wymienić je na nowe. O ile w dużej szczocie to tylko wymiana końcówki, a tyle z małą trzeba wymienić cały komplet (szczotka plus szufelka, żeby można je było złożyć razem i powiesić wygodnie na haczyku).
Przeliczam: nowa końcówka: mało, z 5 złotych może. Komplet mały: taki sensowny - minimum 10 złotych. Ogląd sytuacji: Najwięcej brudu i zfarfoclunienia (nagromadzenia farfocli i innego ustrojstwa) nastąpiło w części brzegowej, znaczy się na końcówkach włosia. Długość włosia: 5 cm. Nożyczki w ruch.
Zanim ugotowałam ziemniaki, szczotki były już powtórnie przy życiu. Obcięłam końcówki  ok. 1 cm. Test użytkowania: brak zastrzeżeń, zero zmiany, zamiata wystarczająco. Oszczędność: minimum 15 złotych.

Jak w prosty sposób w ciągu roku odłożyć ponad 1000zł?

W Wielkiej Księdze Czarów, Internetem zwanej, na kartach księżniczek zza Wielkiej Wody, pojawiło się wyzwanie. Stosując jego zasady 1300zł do kieszeni dodatkowo wpadnie na dowolny cel.


źródło: internet

Na początku każdego tygodnia odkładamy 1zł, potem 2zł i w słoiku mamy 3 zł, i tak do końca roku możemy uzbierać 1378zł. Odkładać można także od końca. Zacząć można też w każdym momencie. Decyzja należy do Was.



wtorek, 5 lutego 2013

Historia o dzbankach

Królewna Gena kolekcjonuje dzbanki. Z 10 sztuk - oto cała kolekcja, nie miała tyle kurzu, żeby więcej oblepić. Po spotkaniu z czarnoksiężnikiem Kredytem, musiała je zapełnić gotówką. A że z pustego dzbana to i Salomon nie naleje, tak z pustego jej dzbanka nijakiej oszczędności nie będzie. Pierwszy dzbanek był na oszczędności z końcówek (szczerzej w dziale "historie o czynach"). W ruch poszedł drugi dzbanek - to na wakacje dla młodego. Trzeci - na budżet tygodniowy. Zasada - co trafi do dzbanka, można wyciągnąć tylko wtedy, gdy realizuje się cel. Patrzy królewna na te dzbanki i wie - tam są moje marzenia, jak pod dzbankiem zarwie się półka - wtedy będę na prawdę bogata. :)

poniedziałek, 4 lutego 2013

JAK NAKARMIĆ GŁODNĄ ŚWINKĘ?

Była sobie ładna, różowa Świnka. Skarbonką ją zwano. Ciągle głodna była i z pustym brzuszkiem chodziła. Nikt jej karmić nie chciał. Nawet jej właścicielka księżniczka April. Kredyt uświadomił April, że Świnka też człowiek i jeść musi. Księżniczka szukała sposobów na nakarmienie Skarbonki, ale nic nie skutkowało. April znalazła, jednak sposób na poskromienie apetytu Świnki. Po pierwsze: na koncie ROR ustawiła zlecenie stałe i co miesiąc pieniądze płyną bezpośrednio do brzucha Skarbonki. Po drugie: Świnkę dokarmia się drobnymi, zaoszczędzonymi na zakupach. Po trzecie: każdego tygodnia dorzuca się Skarbonce tyle złotówek, ile tygodni minęło od początku roku.
Teraz Świnka głodna już nie chodzi, chociaż apetyt nadal ma duży.

Groszowe historie