Królewna Gena uważnie przyjrzała się swoim finansom. Po zaplanowaniu ile przeznaczyć na opłaty, kredyt i ile MUSI znaleźć się w dzbanku, z przerażeniem odnotowała końcową sumę. 600 złotych na miesiąc, stoi jak byk. Albo jakiś królewski rumak.
Pomyślała... Zapasy w zamrażalniku zamkowym są. Środki czystości też jeszcze. Ubrań cała szafa.
Miesiąc zaplanować trudno. Licząc orientacyjnie - wypada po 150 złotych na tydzień. W tym rozrywka, pieczywo, ewentualnie uzupełnienie zapasów.
Pierwszy tydzień był dla Geny trudny. Przyzwyczaiła się do królewskich kaprysów, realizowania zachcianek. Odrobina silnej woli jednak wystarczyła. Pierwszy tydzień - 10 złotych na minusie. Czyli wydała 160 złotych, w tym kino, jedzenie, syrop na kaszel. Liczył się każdy grosik.
Tydzień drugi - 5 złotych na plusie. Lepiej, dużo lepiej. Kwota przeszła na następny tydzień, czyli dołożyłam do portfela 145 złotych. I tak co niedzielę równo 150 złotych jest w portfelu. Nie więcej i nie mniej. Żadnego używania kart płatniczych, omijanie szerokim łukiem sklepów, w których można nimi płacić - żeby nie kusiło. Jakaś gotówka na zaś leży w dzbanku, ale ruszona zmniejsza to zabezpieczenie.
Czytam książkę o rzucaniu palenia. Gość, który to napisał twierdzi, że jedyną rzeczą, która nas ogranicza, jest nas własny strach, który żyje tylko i wyłącznie w naszej wyobraźni. Dostosowałam to do finansów. Jedyną rzeczą, która nas ogranicza w oszczędzaniu, jest nasz własny nierealny strach, że czegoś zabraknie. Nie zabraknie, jeśli każda zakupiona rzecz będzie przemyślana - czy na prawdę jest mi to potrzebne?
Planem 150 ciągnę już 5 tydzień. W 2 tygodniu jest łatwiej niż w pierwszym, w trzecim niż w drugim itd.
Tak filozoficznie... To ja rządzę swoim pieniądzem, a nie on mną. Nie muszę się więc bać swojego niewolnika, prawda? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz