Cały czas toczę z Małżem batalię o wymianę telewizora na nowy. Obecny telewizor mamy "w spadku" po poprzednich właścicialach mieszkania (na własnym jesteśmy 3 lata). Telewizor jest wielkim, starym pudłem z dużym tyłem. Ma jednak zaletę - jeszcze działa i to całkiem nieźle. Ja, w tej chwili, nie widzę potrzeby jego wymiany. Małż bardzo nalega, aby go wymienić. Ciągle znosi do domu ulotki sklepów AGD - RTV i podsuwa mi pod nos - zbacz, ten kosztuje tylko tyle; a ten? jaki fajny, super i nie drogi; weźmy na raty. I w tym momencie osiągam moment wrzenia i wybucham - a na cholerę nam kolejne pudło, skoro to działa.
Nie powiem. Fajnie by było mieć nowy, cienki telewizor. Jednak kredyt uświadomił mi, że nie muszę podążać za modą i mieć czegoś już, teraz. Na pewne rzeczy mogę poczekać. Mój Małż jeszcze tego nie rozumie (ale to kwestia czasu). Poza tym nie zamierzam kupować czegokolwiek na raty. Wolę kwotę, jaką przeznaczyłabym na raty, wpłacić na konto i tak uzbierać wymaganą sumę. Może wtedy się okazać, że ten telewizor jest dużo tańszy niż wcześniej kupiony na raty.
Tutaj znów sprawdza się mądre powiedzenie, że "cierpliwość jest cnotą" i finansowo zyskać można.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz