Ostatnio zastanawiałam się, skąd czerpiemy wiedzę na temat finansów. Wyniki badań pokazują, że Polacy mają bardzo nikłą wiedzę na ten temat, a ponad połowa nie ma wogóle oszczędności.
Niedawno rozmawiałam z mamą, a raczej jej wypomniałam, że nie nauczyła mnie, jak mam zarządzać swoimi pieniędzmi. Ona z oburzeniem twierdziła, że mnie nauczyła. Cały czas mi powtarzała, to fakt - najpierw rachunki, potem na życie, a to co zostanie to oszczędności. Nigdy nie dostawałam kieszonkowego. Jak miałam potrzeby finansowe, to w miarę rozsądku, były zaspokajane.
Dorosłam, poszłam do pracy i dostałam pierszą wypłatę. Potem były następne. Mieszkałam razem z mamą i stać mnie było na wszystko co chciałam. Nie miałam długów, więc jakoś tymi pieniędzmi potrafiłam rozporządzać. Jednak rzadnych oszczędności nie zdołałam odłożyć, chociaż postępowałam jak mnie uczono - rachunki, życie, oszczędności. Na oszczędności po prostu nie starczało.
Teraz kiedy mam męża i kredyt hipoteczny i bardzo skormny budżet, na nowo uczę się swoich finansów. Ale nie od mamy, a na szkołę trochę późno. Moim nauczycielem jest życie i internet. Trudna sytuacja finansowa zmusiła mnie do szukania pomocy w tej kwesti. Długie godziny poświęcone na przekopywaniu się przez kolejne strony internetowe. Potem próby stosowania znalezionych informacji w praktyce. Jest to błądzenie po omacku, z nadzieją, że może coś zadziała. Na szczęście dla mnie, znalazłam dość szybko. Teraz naprawiam to, co zepsułam. Znowu mnie stać na wszystko, co chcę.
Zastanawiam się tylko, czy musiałam szukać tak długo? Przecież wiedza, którą niedawno posiadłam była dostępna dawno temu. Czy wiedzy na temat pieniędzy, która często jest niewystarczająca, musimy uczyć się od naszych rodziców? Jak obecny system edukacyjny przygotowany jest do nauczania o finansach? Czy następne pokolenie młodych ludzi będzie, tak jak ja, finansowym analfabetą?
Oby nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz