Zasadę wspólnoty najpierw przetestowałam na własnej i małża rodzinie. Przy każdej okazji rozdzielamy zadania. Każdy robi to, co jest dla niego najłatwiejsze, na czym się zna i co może załatwić. Wychodzi zawsze mniej więcej po równo czasu i finansów. Najczęściej jest nas ok. 12 osób W praktyce wygląda to tak:
Ostatnia Wigilia, u nas. Podział zadań. Ogólnie każdy ma zrobić to, co sprawia mi najmniejszą trudność. My zapewniamy czysty lokal i zastawę. Ja piekę makowiec i bakaliowiec oraz przygotowuję barszcz i rybę. Rodzice robią pierogi, sałatkę i sernik - nikt nie robi takiego jak moja mama. Teściowie - inne ryby i sałatki. Ja sałatek nie umiem doprawiać zawsze coś sknocę, a oni mają dobrą rękę. Siostra małża zadbała o zaopatrzenie w produkty do przygotowania potraw. Mój brat i jego żona robią śledzie, jeszcze sałatkę i już nie pamiętam co dalej. Ogólnie jest dużo sałatek, bo lubimy, a można je spokojnie jeść jeszcze ze dwa dni, inaczej niż potrawy na ciepło - te najlepiej smakują od razu po przygotowaniu.
Każda z "drużyn" poświęciła na przygotowanie Wigilii ok. 3 godzin, wydając kilkadziesiąt złotych. Każdy miał to, co lubi najbardziej. Porcje nie jakieś wielkie, a różnorodnie. Każdy miał wkład w ten wieczór, nikt nie czuł się pominięty. I każdy miał się czym pochwalić. Bogactwo smaków, przypraw, bo każda ręka inna. Wyszło z tego coś chyba z 15 potraw.
Mniejszy wysiłek, oszczędność czasu i pieniędzy. Polecam.
April wspomniała o programach lojalnościowych. Na ową Wigilię wyciągnęłam kartę z Leclerca. Nie używam jej za często, ale "samo się" uzbierało punktów. Wymieniłam je na 4 butelki wina - każde inne, dla każdego coś miłego.
Tak sobie teraz pomyślałam ze jednak robienie pewnych rzeczy stadami daje zyski, jak u plemion afrykańskich. Miłujmy więc bliskich, bo nie wiadomo, ile dzięki nim zaoszczędzimy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz