środa, 25 grudnia 2013

Własne dzieło sztuki

Każdy z nas lubi otaczać się pięknymi przedmiotami. Jeśli nie mamy pieniędzy to ozdoby idą w odstawkę - są inne priorytety. Można to jednak połączyć. Za niewielkie pieniądze możemy ozdobić nasze mieszkanie.
Od samego początku ściany mam ozdobione naszymi zdjęciami.


To najtańszy i najłatwiejsy sposób na ozdobę ścian.

Innymi ozdobami są haftowane obrazy.


Wyszywałam je gdy byłam jeszcze nastolatką. W którymś z supermarketów były dostępne gotowe zestawy, razem z ramą - wystarczyło tylko wyszyć obraz. Właśnie to wyszycie dało mi największą satysfakcję.

Po ostatnim remoncie zabrakło mi jednak czegoś na ścianę nad telewizorem. Tanie obrazki dostępne w marketach nie bardzo przypadły mi do gustu. Zwłaszcza, że to ogólnie dostępna masówka. Razem z Małżem stwierdziliśmy - sami namalujemy swój obraz.
Pomimo tego, że obje nie mamy wielkich zdolności plastycznych stworzyliśmy własne dzieło sztuki. Oto efekt:



Nie jest to dzieło najwyższych lotów. Najważniejsze, że stworzyliśmy je sami i pasuje do naszego salonu. Koszty tego dzieła to cena zakupu podobrazia (ok.35zł). Farby, to pigmenty i farba akrylowa do malowania ścian, które zostały po remoncie. Jeden czerwony trójkąt został pomalowany farbą akrylową, którą kupiłam dawno, dawno, dawno temu. 
Poza tym, zrobiliśmy również portret naszej rodziny.


Gdy przybędą nowi jej członkowie, to również zostaną dodani. Koszt - jak wyżej.

Wystarczy trochę kreatywności i możemy cieszyć się własnymi dziełami sztuki.
Gdy brak nam pomysłu, to internet jest pełen inspiracji, z których możemy czerpać pełną garścią. 
Trzeba tylko chcieć, a reszta sama się znajdzie.



środa, 18 grudnia 2013

Porządek w kabelkach

Niestety nie mamy wpływu na to, jak są rozmieszczone kontakty w naszych mieszkaniach. Niby są rozmieszczone w optymalny sposób, ale czasem sprawia to trudności, albo duże problemy. U mnie więksość kontaktów rozmieszczona jest przy podłodze i przy samych kątach. Wobec tego jestem zmuszona do korzystania z przedłużaczy i rozgałęźników. W kuchni kontakty mam przy oknie, na wysokości ok 1,2m. od podłogi. Nie jest to złe roziązanie, ale też jest problem z korzystaniem z nich.
W tych warunkach ładowanie telefonu komórkowego wyglądało tak:

 

Oba sposby były kłopotliwe, ze względu na koty, które często strącały aparat ze stołu lub parapetu. Swego czasu wertując inernet znalazłam koszyczek, który bardzo mi się spodobał. A ponieważ jest wykonany z pustej buteli po szamponie, odżywce lub innym kosmetyku, to zrobiłam sobie go sama.



Ładowanie telefonu wygląda teraz tak:

Aby zrobić takie cudo potrzebujemy:
 pustą butelkę po jakimś kosmetyku, u mnie po szamponie do włosów. Odklejamy etykietę. Jak jest mocno przyklejona czyścimy, tak aby pozbyć się kleju.

Markerem rysujemy kształt naszego koszyczka i wycinamy nożyczkami. Pozstałości markera zmyamy zmywaczem do paznokci. Brzegi i zadziory od nożyczek wygładzamy pilniczkiem do paznokci lub drobnym papierem ściernym. Możemy go jeszcze ozdobić wedle naszego uznania. 

Koszt - zerowy. Czas pracy - 15 minut. Zysk z używania - bezcenny.




wtorek, 17 grudnia 2013

Małż wygrał nagrodę

Jak to powiedział kiedyś Smoleń - "z zakładem tym związana jestem ooooooooo, a może i dłużej". Ale nigdy, tak jak obecnie pracdawca nie zaskakiwał. Pod koniec września, przy wejściu do pracy czekały na nas kanapki, albo słodka bułka. Następnie wprowadzono posiłki regeneracyjne. Owszem należą się one obligatoryjnie, ponieważ pracujemy w takich, a nie innych warunkach, lecz zawsze były one od grudnia, a nie od połowy listopada.
Ale hitem jest LOSOWANIE.
Losowanych jest kilka osób z każdego działu, które w poprzednim miesiącu nie opuściły żadnego dnia w pracy. Nagrodą jest drobny spręt AGD znanych, dobrych marek m.in.: maszynka do mielenia, blender, ekspres do kawy, mikser ręczny. 
Jak usłyszałam o tym od Małża, że coś takiego jest, to go wyśmiałam. (Zanałam pracdawcę i nigdy takie rzeczy nie miały miejsca). Jednak, wczoraj zobaczyłam, że kobiety wychodą z pracy z maszynkami i ekspresami, to uwierzyłam - jak niewierny Tomasz. 
Na moim dziale losowanie wypadało dzisiaj. Gdy usłyszałam, jak wyczytują nazwisko Małża, to się o mało co, zupą nie zaksztusiłam z wrażenia. Małż też minę miał głupią. Dopiero, jak po pracy, dumnie z ekspresem do kawy do autobusu wsiadł dotarło do mnie, że MAŁŻ WYGRAŁ NAGRODĘ.
nagroda Małża

Ekspresów do kawy ci u mnie dostatek (mam trzy na stanie), dlatego co z tym zrobimy trzeba się zastanowić. Najpewniej zostanie sprzedany.


Skoro Małż ma szczęscie to może jutro totka się puści?


środa, 11 grudnia 2013

Promocja w Rossmanie

Do Rossmana zaglądam niezmiernie rzadko. Sklep ten nie leży po drodze mojej ścieżki zakupowej. Ale od kiedy stałam się fanką olejków zapachowych zaglądam tam częściej. Słyszałam, że w swojej ofercie mają wiele różnych promocji i obniżek cen, jednak ja rzadko z nich korzystałam.
Wczoraj zajrzałam do Rossmana, aby kupić olejki zapachowe dla mamy pod choinkę. Gdy zobaczyłam cenę, oczy ze zdumienia kilka razy przecierałam. Akurat była promocja. Cenę każdego rodzaju olejków i innych produktów zapachowych obniżono o 3 złote. Skorzystałam z okazji i uzupełniłam też swoje zapasy olejków. Różnica pomiędzy ceną regularną, a promocyjną wylądowała w puszce.

wtorek, 10 grudnia 2013

Proste bombki z papieru

Jak przeprowadziliśmy się do własnego mieszkania, na Boże Narodzenie wyniknął problem: nie bardzo nas stać na choinkę i nowe bombki. Przez pierwsze święta mieliśmy maleńką choinkę znalezioną w piwnicy. Później kupiliśmy dużą choinkę. I znowu problem: jakie bombki? W tym czasie był już w domu kot. Szkoda nam było kupować szklane bombki, które łatwo kociak może potłuc. Postanowiliśmy, że będziemy mieć tylko ozdoby ręcznie robione z papieru. Są one proste do wykonania, niedrogie i nie tłukące. Jak się zniszczą można je łatwo wymienić na nowe.
Mama mając dużo czasu, już we wrześniu otwiera manufakturę bombkową. Część bombek jest rozdawana, jako prezenty, niektóre są sprzedawane, a te które zostaną ozdabiają moją choinkę.
W tym roku też zagoszczą zabawki robione przez mamę.

W zeszłym roku buszując po półkach Empiku trafiłam na zestaw do samodzielnego złożenia bombek. W tym roku skusiłam się i kupiłam dwa zestawy, ale tylko dlatego, że była na nie promocja. Wyglądają tak:

W opakowaniu znajduje się 90szt paseczków w 5 zestawach kolorystycznych. Z jednego opakowania można zrobić 10 bombeczek.
Na podstawie tego zestawu postanowiłam, że zrobię jeszcze własne bombki.
Z pomocą przyszła mama, a raczej pozostałości po jej pracach, w postaci wąskich paseczków idealnych na moje bombki.
Na zdjeciu niżej widać materiały, które użyłam:
  • paski kolorowego papieru (mogą być wycięte z kolorowego papieru do ksero), długość pasków dostosowujemy do tego jaką dużą chcemy bombkę. Moje mają po ok. 9cm.
  • kolorowe koraliki,
  • dziurkacz lub igła,
  • kolorowy sznurek ( u mnie bawełniany).
Na bombkę potrzebujemy od 8 do 12 pasków papieru. Ja użyłam 8.
Dziurkaczem robimy dziurki.
 Na końcu sznurka wiążemy koralik. Jak nie mamy dziurkacza to od tego etapu zaczynamy naszą pracę.
 Przewlekamy sznurek przez dziurki wszystkie paski z jednej strony. 
 Następnie przewlekamy paski z drugiej strony. 
 Ściągamy sznurek tak, aby uzyskać łuk. Im mniejsza odległość między końcami pasków, tym bardziej płaska będzie nasza bombka.
 I znowu wiążemy koralik. Utrzyma od kształt naszej bombki.
 Rozsuwamy paski i trzorzymy ostateczny kształt  naszej ozdoby.
A taki jest efekt końcowy:


Na koniec moje filcowe choineczki.


Zrobiłam je z resztek zielonego filcu, tektury zwiniętej w stożek, a całość skleiłam klejem na gorąco. Inspirację znalazłam na okładce czasopisma robótkowego, wystawionego w witrynie kiosku.




poniedziałek, 9 grudnia 2013

Cudowne raty 0%, czyli jak Małż sprzęt na raty chciał kupić

Pech chciał, że prawie jednocześnie padły nam trzy sprzęty: komputer Małża - poszedł już dawno na złom; mój lapek - od dawna niedomagał i na końcu telewizor.
Bez telewizora można żyć. I tak teraz mamy niewiele czasu na jego oglądanie. Ale bez kompa, dzisiajszych czasach nie bardzo się da. Dzięki uprzejmości mamy, korzystamy z jej nowego sprzętu i mojego starego kompa (którego parametry są z epoki kamienia łupanego).
Tak więc pojawił się problem -co najpierw kupić?
Obecnie oszczędnści mam tyle, że jest mnie stać na zakup jednego urządzenia. Nie chcę się jednak pozbawiać pieniędzy "na czarną gdzinę".
No i Małż się uparł kupić sprzęt na raty. Ja nie chcę żadnych rat. No, ale one są na 0% - upierał sie dalej. A we mnie się zagotowało, bo od kiedy coś jest za darmo. Moje argumenty, ze sklep w ten sposób manipujuje klientem, na nic sie zdały. On ciągle swoje: bo kolega tak kupił nowy komputer, drugi nowy telewior, i suma rat była taka sama jak cena na metce, a raty niewielkie. Ja mu tłumaczę, że sklep robi w ten sposób, aby ładnie wyglądało i tak kusi klienta. Jak pójdziemy do sklepu  gotówką, to możemy się potargować i spuszczą nam z ceny. On dalej ciągnie - A jak nie spusczą? To pójdziemy gdzie indziej - opdowiadam. Jakby mało sklepów było w mieście ze sprzętem RTV.
I tak przez pół dnia: on swoje - ja swoje.
W końcu mu powiedziałam, że jak chce wziąć coś na raty, to lepiej niech pożyczkę w pracy weźmie.
Tak. W pracy mamy możliość wziąć nieoprocentowaną pożyczkę, ponieważ jesteśmy człoknami kasy zapomogowo-pożyczkowej. To właśnie z tych środków zakład udziela swoim pracownikom pożyczek. To jedyne miejsce, gdzie oddamy dokładnie tyle samo, co pożyczyliśmy. Jednak aby z niej skorystać, musimy poczekać jeszcze miesiąc, aby mieć na koncie funduszu kwotę od jakiej zakład może udzielić nam pożyczki.
No ale, mój Mał jest niecierpliwy i chce mieć nowy sprzęt już na święta. Ale to może okazać się niemożłiwe.

piątek, 6 grudnia 2013

Jak pracodawca dba o moje oszczędności

Od pierwszeg grudnia w firmie, gdzie pracuję zaczął się tak zwany "sezon". Jest to okres, kiedy realizowanych jest najwięcej zamówień. Wiąże się to z potrzebą zwiększenia produkcji. Aby to zrobić, szefowie najpierw zwiększyli zatrudnienie, zaś od grudnia wydłużyli wszystkim pracownikom czas pracy. Tak więc od grudnia pracujemy więcej dni w tygodniu (trzy dni pracy, jeden dzień odpoczynku), oraz dłużej przebywamy w pracy (13 godzin).
A jak pracodawca dba o moje oszczędności? Pracując w ten sposób w domu przebywamy bardzo krótko (kilka godzin snu) - oszczędzamy na mediach. Pracodaca zapewnia nam dwa posiłki, więc oszczędzamy też na jedzeniu - rano śniadanie, a do pracy tylko po kanapce.
Pomimo tych oszczędności, które w skali miesiąca są znaczne, jest mi bardzo przykro, że w ten sposób mój pracodawca "dba" o swoich pracowników. Wolałabym, nie mieć tylu pieniędzy w portfelu, ale mieć czas dla Małża i na odpoczynek. Tym bardziej to doskwiera, że jest to okres przedświąteczny i brak jest czasu na przygotowania do świąt. Dzień wolnego "na odpoczynek", tak naprawdę jest zapełniony do granic możliwości i tego odpoczynku jest niewiele lub wcale.
Jak mawiamy teraz  pracy - byle przeżyć do świąt -  a potem będzie lepiej.

niedziela, 1 grudnia 2013

Miejski przewoźnik nie zwasze jest najtańszy

Mieszkam na wsi. Jednak przeszło 30 lat swojego życia mieszkałam w mieście położonym kilkanaście kilometrów od morza. Miasto jest dobrze skomunikoane z tą miejscowością nadmorską. Obecnie trasę obsługuje czterech niezależnych przewoźników. Po wycofaniu się  z obsługi trasy przez miejskiego przewoźnika, w trosce o własne interesy ułożyli wspólny rozkład jazdy na tę trasę. Ceny biletów ustalane są niezależnie przez każdego przewoźnika. Różnice w cenie są niewielkie i wynoszą ok. 1zł (tak było kiedyś; dawno nie jeździłam tymi liniami, ale nie sądzę, aby coś w tej sprawie się zmieniło).
Z ich usług mogą skorzystać również pasażerowie poruszający się "po mieście". Warunkiem jest zakup biletu bezpośrednio w autobusie. Bilety miejskiego przewoźnika rozprowadzane są w wielu różnych punktach miasta. Czasem zdażało mi się skorzystać z takiej opcji. Ceny przejazdu mieli wtedy ustalone na poziomie miejskiego przewoźnika lub parę groszy więcej.

Wczoraj razem z Małżem byłam zmuszona do skorzystania z komunikacji miejskiej. Był już późny wieczór, więc bilet musiałabym kupić u kierowcy. Spieszyłam się na autobus do domu, a na piechotę bym nie zdążyła (następny autobus był za godzinę i nie uśmiechało mi się czekać na zimnie i deszczu). Pierwszym autobusem jaki podjechał był przewoźnik jadący nad morze. Wsiedliśmy. Jakie było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że cena biletu jest niższa o 50gr od miejskiego przewoźnika. W naszym przypadku to złotówka taniej.

Zazwyczaj jest tak, że miejski przewoźnik jest zarazem najtańszy. Ale gdy ktoś nie ma wykupionego biletu miesięcznego i nie korzysta ze zniżek, powinen zastanowić się nad skorzystaniem z usług innego przewoźnika. Warunkiem jest oczywiście to, że odpowiada nam  trasa jego przejazdu.

Ja się nad tą opcją na pewno zastanowię, gdy następnym razem będę musiała poruszać się po mieście autobusem.