W finansowej blogosferze, a zwłaszcza w tej części o oszczędzaniu mówi się dużo o tzw. czynniku latte. Czynnik latte, jest to nazwa dla naszych małych grzeszków finansowych, wymyślona przez amerykańskich naukowców. Odnosiła się ona do tych, którzy codziennie idąc do pracy kupowali sobie w Starbucks, lub innej kawiarni kawę. Koszt takiej kawy niewielki, ale sumując w skali miesiąca, czy roku daje spore koszty.
Tak sobie obserwuję niektórych ludzi i widzę, jak codziennie w automacie kupują kawę. Koszt kawy 1zł. Gdy pomnożymy to przez 20 dni pracy w miesiącu - to już 20zł. Jeśli pomnożymy to przez 11 miesięcy (odejmuję miesiąc urlopu) to już 220zł. A to nie wygląda jak ta złotówka na początku. Nie wszyscy poprzestają tylko na kawie. Czasem dochodzi do tego rogalik, albo jakieś inne ciasteczko, i koszty naszego latte rosną.
Zaczęłam się zastanawiać nad tym trochę mocniej. Wydawało mi się, że mnie to nie dotyczy, przecież nie pijam kawy, nie kupuję w automatach ciastek. A jednak. Ja też mam swój czynnik latte, chociaż on należy do tych zdrowych. Moim latte jest jogurt. Stanowi on podstawę mojego drugiego śniadania do pracy. Oszczędna natura, każe mi jednak, aby kupując już ten jogurt, zwracać uwagę na jego jakość i cenę.
Każdy ma swoje "latte", tylko nie każdy o tym wie, lub go nie odkrył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz