czwartek, 6 listopada 2014

Organizer do szuflady

Dawno temu słyszałam zdanie: " każdy ma w domu szufladę, w której jest wszystko i której się wstydzi". Nie pamiętam już, gdzie to słyszałam. (pewnie w jakimś programie o porządkach w domu).
No cóż... Ja też mam takie szuflady. Tak, to nie jest błąd. Mam kilka takich szuflad. Do bycia perfekcyjną panią domu jest mi daleko. Lubię porządek, lecz nie cierpię sprzątać. Jednak już od pewnego czasu walczę z tym. Staram się, jak najlepiej wykorzystać przestrzeń, którą dysponuję, jednocześnie nie zagracając jej kolejnym meblem.
A teraz do rzeczy.
Jak wygląda taka szuflada? Zdjęć nie będę wklejać, bo każdy, kto ma taką szufladę doskonale wie, że można w niej znaleźć dosłownie wszystko. Ograniczeniem jest jedynie wielkość szuflady. Jedną moją taką szufladą, była szuflada w przedpokoju, w szafce na buty. Szuflada niewysoka i niewielka. Za to pomieściła ogrom niepotrzebnych rzeczy. Gdy w zeszłym tygodniu miałam problem ze znalezieniem kluczyka od skrzynki pocztowej, powiedziałam sobie - dość. Czas zrobić w niej porządek.
Najpierw wyjęłam wszystko z szuflady, umyłam ją i zaczęłam przeglądać rzeczy, które chciałam z powrotem w niej umieścić. W trakcie segregowania szpargałów pomyślałam, że klucze, czy latarkę można umieścić w specjalnych przegródkach. I tak powstał pomysł zrobienia organizera.
Organizer, z racji niewielkiej wysokości szuflady nie mógł być ani za wysoki, ani za duży. Doskonale nadało się do tego pudełko po "mini grześkach".

 Tak wygląda mój organizer z zawartością w szufladzie.

Jednak okazało się, że to i tak będzie za mało i musiałam zrobić jeszcze pudełko na zapasowe sznurowadła. 
Zatem, aby zrobić swoje organizery potrzebowałam:

 pudełko po Grześkach, na podstawowy organizer,

 pudełko po pochłaniaczu wilgoci na zapasowe sznurowadła, 

 tekturkę, linijkę, klej, nożyczki, ołówek, pozostałości okleiny. Zamiast okleiny możemy użyć dowolny kolorowy papier (do pakowania prezentów, kolorowy brysol, do scrapbookingu, bibuła) lub szary

 Pudełko po pochłaniaczu przycięłam do odpowiedniej wielkości i oleiłam okleiną. 

 Włożyłam sznurowadła. I gotowe.


 Z pudełka po Grześkach odciełam wszystkie skrzydełka zamknięcia. Wieczko przyciełam do wielkości wnętrza swojego ogranizera, aby wzmocnić denko i okleiłam okleiną i przykeliłam do denka. Następnie z tektury wycięłam paski i dostosowałam rozmiar do poszczególnych przegródek organizera. Paski przykleiłam do boków pudełka na literę Z (wtedy jest lepsze wzmocnienie przegródki). Boki wnętrza każdej komórki wykleiłam okleiną. Na koniec okleiłam organizer od zewnątrz

 A tak wygląda moja szuflada teraz.

Sami przyznacie, że teraz miło ją otworzyć. No i nie ma problemu ze znalezieniem w niej czegokolwiek.

Koszt: 0zł. Wszystkie materiały już miałam w domu.


środa, 5 listopada 2014

Owoce na kompot wigilijny

Do świąt Bożego Narodzenia zostały niecałe dwa miesiące. Najwyższy zatem czas rozpocząć do nich przygotowania. Pora pomyśleć o prezentach dla najbliższych, ale i przygotować menu na te dni.

Jedną z wigilijnych potraw jest kompot z suszu owocowego. Do tej pory, oprócz jabłek, wszyskie owoce kupowałam. W tym roku powiedziałam sobie, że dość. Przecież to jest spory wydatek. Skoro suszę jabłka, to czemu, nie mogę w ten sam sposób przygotować innych owoców. Warto zatem wykorzystać okazję, gdy owoce są tanie (lub z własnego ogródka) i je ususzyć, tak samo jak jabłka.

Jabłka już mam ususzone. 
Gruszki właśnie się suszą. 

Niestety przegapiłam czas na śliwki. Ale na święta potrzebuję ich sporo, więc i tak musiałabym dokupować. Rodzynki też muszę dokupić. Przed samymi świętami będę jeszcze suszyć pomarańcze - do kompotu i na świąteczne ozdoby.

Koszty: 
jabłka 0 zł - zebrałam z pobliskiego, dziko rosnącego drzewka,
gruszki ok. 3 zł/1 kg - kupiłam, gdzie było najtaniej,
inne owoce też kupię po jak najniższej cenie.
Jest to ułamek ceny, jaką wydałabym za ususzone już owoce.


poniedziałek, 3 listopada 2014

Kopcąca i sycząca kuchenka gazowa


Od kilku tygodni z moją kuchenką zaczęło się dziać coś dziwnego. Zaczęła syczeć, kopcić, zaś ogień palił się dziwnym kolorem płomienia. Efektem tego były osmolone gary. Żeby tylko gary. Sadza zaczęła być wszędzie. W całej kuchni. 

Pierwsze co przyszło mi do głowy, że nie działa - to dysze. Kuchenkę mam gazową na bulę, więc zapchana dysza jest rzeczą możliwą. Zatrudniłam mamę, aby kupiła mi nowe dysze. Nie było to wbrew pozorom łatwe. Zjeździła ona pół miasta, ale kupiła. Małż wymienił dysze na nowe i problem niestety nie zniknął. Mama uparcie twierdziła, że to reduktor lub trzeba kuchenkę na nową wymienić. Że odda mi swoją (jej kuchenka jest na gaz miejski, więc ja musiałabym ją do butli przystosować - a więc dodatkowe koszty). 

Wkurzyłam się i znowu z pomocą przyszedł Wujek Google. Po przejrzeniu kilku forów internetowych doszłam do wniosku, że powodem moich problemów może być niewystarczająca ilość powietrza pod dekielkiem palnika. W necie znalazłam poniższe zdjęcia rozwiązania mojego problemu:

  


http://samosia.pl/pokaz/616506/Kopcenie_garnkow_w_kuchence_gazowej_pomocy/2

  1.  podłożenie nakrętek do śrub odpowiedniej wielkości,
  2. odwrócenie dekielka palnika.
Nakrętek na śruby jeszcze nie miałam, więc pozostało odwrócenie dekielków. 
No i stał się cud!
Kuchenka działa tak, jak powinna. 
Banalnie proste rozwiązanie bardzo trudnego/brudnego problemu. 

Później dokupiłam nakrętki do śrub i podłożyłam pod dekielki. Zrobiłam to ze względów estetycznych. Druga strona dekielków nie wygląda zbyt ładnie.

środa, 22 października 2014

W dużym nie zawsze się opłaca....

Dla każdego oszczędzającego nie jest tajemnicą, że dużę zbiorcze opakowania zawsze są opłacalne. Ale czy na pewno? Okazuje się, że niestety nie zawsze. Dzisiaj sama miałam okazję się o tym przekonać.
Niedługo będę robiła małe przyjęcie i już powoli kupuję produkty, które będą mi do tego potrzebne. Wśród nich znalazło się to mleko:

Większość wykorzystuje je do kawy, ja jeszcze robię z niego pyszną piankę.
Do deseru potrzebne mi są dwa opakowania po 500g. Oczywiście szybko po nie sięgnęłam. I już miałam włożyć do koszyka, gdy zobaczyłam, że obok stoi sobie to mleko, ale w opakowaniu dwa razy większym. Jeszcze szybciej wyciągnęłam po nie rękę. Coś mi jednak kazało spojrzeć na cenę i porównać obie. No i się okazało, że...... dwa opakowania po 500g są o 1zł tańsze niż jedno opakowanie 1000g. Niby niewiele, a jednak.
Zatem przed zakupem większego opakowania sprawdźmy cenę tego mniejszego. Może się bowiem okazać, że zakup kilku opakowań jakiegoś produktu jest tańszy niż ta ama ilość w jednym opakowaniu.

czwartek, 16 października 2014

Sowa

Ostatnio miałam mały wypadek - o mało co, a zgubiłabym klucze do pracy. Na szczęście klucze domowe i te do pracy mam na osobnych brelokach. Jeden klucz znalazłam. Usłyszałam brzdęk, a na ziemi leżał jeden z pracowych kluczy. Podniosłam go i chciałam przypiąć do smyczy, a tam brak drugiego. Wróciłam się, ale go nie znalazłam. Na szczęście na drugi dzień jedna z koleanek znalazła go i oddała. Inaczej miałabym mały wydatek.
Wszystkiemu winna była smycz.

 Tutaj widać, że odpadła część karabińczyka na którym wiesza sie klucze.

 Tak przez kilka dni byłam zmuszona używać smyczy.

Najprostszym i najtańszym rozwiązaniem byłoby dopiąć klucze pracowe do domowych. Nigdy nie chciałam tego robić i teraz też nie rozważałam tego rozwiązania. Innym - wystarczyłoby wziąść nowe kółko do kluczy i przyczepić klucze i kartę dostępu. Ja jednak wolę coś ładnego.
Dlatego postanowiłąm, że uszyję sobie jakiś ładn brelok. Na topie są teraz filcowe breloczki w różnych kształtach. Najczęściej jest to sowa. Tak więc i ja chcę taką.
Filc w domu miałam (dostałam jakiś czas temu filc od Geny), resztę potrzebnych rzeczy też. Poszukałam w necie inspiracji. Godzinka wycinania i ręcznego zszywania kawłków filcu. I tak powstała ONA:

 SOWA JESIENNA

 Tak prezentuje się z kluczami
 Tutaj we wrzosie się ukryła.

 Tu obok dyni przysiadła.



wtorek, 14 października 2014

Śmietniczanka

Jakiś czas temu mój mąż podsumował:
- Ty masz jakąś manię! Co przechodzimy koło śmietnika, to musisz się porozglądać. Niedługo zanurkujesz w środku.
Chyba trochę się wstydził, ale do czasu. I o tym ta historyjka.

Rzeczywiście, mam odruch patrzenia na okolice śmietników. Mieszkam na blokowisku, takich śmietnikowych stacji jest tu mnóstwo. Obowiązuje tez zasada - jeśli coś komuś może się przydać, a mnie nie jest potrzebne, ustawiasz obok śmietnika, a nie wrzucasz do kontenera. Ja też tak robię, z tą różnicą, że więcej biorę, niż daję.

Czy to wstyd? Kiedyś tak. Ukradkiem zerkałam na wystawiony przez kogoś przedmiot, czekałam do zmroku i... wtedy najczęściej już zdążył go wziąć ktoś inny. Dziś już się nie czaję. Tak jak okazja czyni złodzieja, tak i okazja czyni odważnym :). Nie robię nic złego, nie kradnę, ot, przygarniam rzeczy, których ktoś nie chciał.

Najbardziej  obfite łowy są w czasie wszelkich świąt - ludzie wykorzystują wolny czas, sprzątając w piwnicach czy szafach. Dobre są też sobotnie popołudnia. Często rozmawiam z osobami, które zbierają puszki czy złom, ja daję im namiar na ich zdobycz, a oni mi na moje. Zazwyczaj to bardzo mili ludzie.

Rachunek sumienia - niektóre rzeczy znalezione w ciągu ostatniego pół roku:
Komplet pościeli niemowlęcej z baldachimem Drewex. Cena sklepowa - ponad 100 zł. Na razie służą młodej, potem sprzedam za minimum 40 zł.
Droga gra planszowa dla syna. Kompletna, czysta, wystawiona w szczelnym opakowaniu.
Niemal zabytkowa maselniczka z glinki. Myślałam, że jest ciemnobrązowa, po umyciu okazała się beżowa. Sądząc po wzorku, ma około 70 lat. Lubię takie skarby.
Zabawkowy warsztat dla dziecka z pełnym wyposażeniem. cena w sklepie - ok. 150 zł. Młody ma za free.
Nowy pojemnik na śmieci - emaliowany, kolorowy, z klapka na pedał. W sklepie ok. 50 zł.
Mały stolik. Po pomalowaniu i oklejeniu stoi w pokoju młodego.
Zdobycz z dziś - 2 krzesełka do karmienia dla dzieci. Firmowe, z wymiennymi tackami, regulowaną wysokością itp. Cena w sklepie za sztukę to ok. 200 zł. Mają tapicerkę do naprawienia, ale co to dla mnie. Jedno zostanie dla młodej, drugie sprzedam. Myślę, że zarobię na tym ok. 60 złotych.
Było tez mnóstwo drobnych przedmiotów - doniczki, zastawa stołowa i sztućce (to na działkę, i tak co roku nam kradną), plastikowe krzesła (do naprawienia i na działkę), 3 komputery (mąż sklepał je w jeden i sprzedał za 300 zł).

W takim zbieractwie satysfakcjonujące jest to, że nigdy nie wiesz, co zdobędziesz. Trzymam się w tym wszystkim swoich zasad. Nie zbieram odzieży czy butów. Wszystko dokładnie myję, piorę i dezynfekuję. Doniczki też. Realnie oceniam, czy jestem w stanie przywrócić przedmiotowi dawny blask - czasem nakład finansowy przekracza wartość. Często tez przenoszę i myje przedmioty w rękawiczkach jednorazowych - nigdy przecież nie wiem, co działo się z nimi wcześniej.

A gdzie mąż? Jak zobaczył pierwsze realne efekty zbieractwa - tzn dodatkowy pieniądz, sam daje mi cynk o skarbach. I sam się zaczął rozglądać. Nie ma tyle odwagi, by coś zbierać, ale to kwestia czasu. :)

Kiedyś jeden pan od puszek powiedział mi tak (oczywiście wcześniej wybadał czy nie jestem jego konkurencją):
- Pani, ludziom to się poprzewracało od nadmiaru wszystkiego. Nie wiedzą, jak cenne rzeczy wyrzucają. Przecież to tylko śrubkę wkręcić i już działa.
I ja się z tym zgadzam.




niedziela, 12 października 2014

Jak umyć pomnik - szybko i nie drogo?

Jesień w pełni. Listopad zbliża się szybkimi krokami. Zatem czas na mycie pomników swoich bliskich. Większość ludzi pomniki myje tylko raz do roku, właśnie przed wszystkimi świętymi. Aby sobie to ułatwić wiele osób wymieniło pomik na marmurowy. Ten wystarczy tylko przetrzeć ściereczką. Niestety większość z nas skazana jest na pomiki z lastriko, które były postawione dawno temu. Jak jeszcze cmentarz nie jest mocno zadrzewiony, lub sa to drzewa iglaste to mycie nie jest trudne. Niestety nekropolia w moim rodzinnym mieście jest mocno zadrzewiona drzewami liściastymi. Jest to piękne miejsce, jednak mycie pomików moich bliskich to już niestety męka.
Sklepy już pod koniec września zaopatrują sie we wszelkiego rodzaju płyny i mazidła, które maja ułatwic utrzymanie pomików. Kosztują one niemało, a ich działanie, też nie zawsze jest takie o jakim zapewnia producent. Przez wiele lat mordowałam się szorując pommnik różnymi pastami, płynami, proszkami. Raz efekt był lepszy, raz gorszy i nigdy nie taki jakiego oczekiwałam.
Rok temu za namową koleżanki, aby ułatwić sobie pracę do mycia użyłam ciepłej wody. Już to bardzo pomogło. W tym roku inna powiedziała o zwykłym proszku do prania. Pomyśłałam, że to nie głupie. Po co wydawać pieniądze na różne preparaty, skoro proszek do prania mam w domu.

Zatem jak w tym roku szybko, tanio i prawie bez wysiłku umyłam pomnik?

  1. Potrzebujemy gorącej wody. - Znajdą się tacy co będą marudzić, jak to dżwigać tak daleko wodę, skoro jest na cmentarzu. Ja na cmentarz mam ok. 30km. i już od zeszłego roku wożę gorącą wodę. Rok temu wzięłam wrzątek w termosie, w tym wodę nalałam z kranu do butelki po napoju i zawinęłam w ściereczkę. Po dojechaniu na cmentarz woda była dość ciepła.
  2. Proszek do prania. - Ja wykorzystałm proszek własnej roboty (pisałam o nim tutaj). Na dwa litry gorącej wody dałam 6 łyżek proszku
  3. Szczotka do szorowania - duża i mała. Dużą szczotką szorujemy duże powierznie, mała potrzebna jest do szorowania zakamarków. (zamiast małej szczotki wykorzystałam starą szczoteczkę do zębów)
  4. Ścierka - Ścierki mam zrobione ze starych podkoszulków męża.
  5. Rękawice gumowe. - Zabezpieczą nam ręce przed brudem i niekorzystnym działaniem chemii. Można wziąć jednorazowe, ale one są dość cienkie i mogą nie wytrzymać do końca pracy.Gdy weżmiemy te grubsze, dobrze wlać do nich trochę balsamu do rąk. Pod wpływem ciepłej wody balsam dodatkowo zadba o nasze dłonie.
Do 2 litrów gorącej wody wsypałam 6 łyżek proszku do prania (domowej roboty). Dobrze wymieszałam. Dużą szczotkę maczałam w wodzie i szorowałam. Małą szczotką szorowałam zakamarki. Na koniec wypłukałam pomnik zimną wodą i wytarłam ścierką. 

Owszem trzeba było użyć trochę siły, ale nie tyle co zawsze. Efektem byłam bardzo zaskoczona. Jeszcze bardziej zaskoczona była mama. Myślała, że użyliśmy myjki ciśnieniowej.