Ostatnio byłam zmuszona do korzystania z usług lekarza specjalisty, a dokładniej ginekologa.
Dla kogoś, kto musi mocno trzymać się za portfel, wizyta prywatna jest bardzo dużym obciążeniem.
W mojej miejscowości lekarz ginekolog, owszem, przyjmuje. Raz w tygodniu. Jak tylko zaczęłam podejrzewać, że jestem w ciąży, zapisałam się na wizytę. Ta miała być kilka dni temu, ale się nie odbyła. Lekarz się rozchorował. Ale o tym dowiedziałam się, jak przyszłam na umówioną wizytę.
Do ginekologa w najbliższym mieście też nie łatwiej się dostać. Terminy na za miesiąc lub dwa - to najszybciej. Gdy zaczęły się problemy z ciążą, prędzej bym się wykończyła niż skorzystała z usług któregokolwiek lekarza przyjmującego państwowo. Dobrze, że miałam trochę oszczędności i mogłam skorzystać z prywatnych wizyt.
Podobnie ma się sytuacja z rehabilitacją. Mama, która połamała się w grudniu, miała mieć rehabilitację, na tę złamaną rękę, na początku lipca i we wrześniu. To były najszybsze terminy. Wczoraj zadzwoniono z jednej przychodni i powiadomiono, że zabiegów mieć nie będzie. Natomiast dzisiaj w lokalnej prasie przeczytaliśmy, że zabiegów w drugiej przychodni też mieć nie będzie.
Tak siedzę i się zastanawiam, jak człowiek, który jest biedny lub ma nieielkie dochody, ma być zdrowy i sprawny. Przeciez to paranoja, że na rehabilitację, czy inne skomplikowane badania czeka się miesiącami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz