Jak pisłam w poprzednim poście mój laptop odmówił posłuszeństwa i niezbędny był zakup nowego sprzętu.
Nie lubię kupować na raty, ale czasem jest to niezbędne. Jak już to robię, to okres kredytowania biorę na pół roku.
Tym razem nie było to możliwe i okres kredytownia miał trwać 2 lata (wiem teraz Gena będzie mnie krytykować i ganić za tę rozrzutność, niestety taka była potrzeba).
Moja wina - nie doczytałam umowy. W umowie był wymóg aktywowania karty kredytowej dołączonej do umowy. Gdy zadzwonili z banku do Małża (kredyt jest na niego) aby tę kartę aktywować, włączyła mi się czerwona lampka. Oprócz lamki włączył mi się duży nerw, wściekłość i wiele jeszcze innych negatywnych odczuć pod własnym i banku adresem.
Postanowiłam działać i nie dać się bankowi.
Przejrzałam zawartość konta oszczędnościowego. Poprosiłam mamę o niewielką pożyczkę i......
Spłaciłam cały kredyt.
Problemy zaczęły się jednak dopiero, gdy chciałam uzyskać pismo o tym, że ten kredyt został spłacony.
W maju, bank który udzielił mi pożyczki połączył sie z innym bankiem. Wszystkie pisma, jakie mamy z banku są od tego który przejął bank udzielający mi pożyczki. Pojechaliśmy więc do oddziału banku - jednego, drugiego, trzeciego, ale żaden z nich nie obsługuje tego banku - nie mają oprogramowania, oprogramowanie nie jest zgodne dla obu banków itp itd. Dopiero w trzecim oddziale miła Pani dała numer na infolinię (nie można się dodzwonić - próbowałam przez godzinę), i poinformowała mnie, że w jednym z centrów handlowych była "wyspa" banku, który mi udzielił pożyczki i może jeszcze oni tam są.
Na szczęście ciągle jeszcze jest.
Udało mi sie uzyskać pismo o zamknięciu kredytu i zamknęłam kartę kredytową.
Bank chciał zarobić na mnie, ale mu się nie dałam.
Nigdy więcej zakupów na raty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz